Paprika Korps to najlepszy polski zespół z gatunku reggae, a to za sprawą talentu i twórczości – marka sama w sobie. Niekomercyjni, a jednak uwielbiani przez tłumy. Na rynku muzycznym właśnie pojawił się ich najnowszy, długo oczekiwany, album „metalchem". Rozmawiamy z Piotrem Maślanką (wokal i instrumenty klawiszowe) i Tomaszem Krawczykiem (gitara basowa).
Piotr Maślanka: Mamy w załodze wykwalifikowanych ekonomistów, specjalistów od zarządzania, informatyka, inżyniera dźwięku a nawet fizyka fotonowego! Nie będę ukrywał, że studia przemknęły, przynajmniej mi, niespostrzeżenie. Właściwie przez cały czas studiów sporo koncertowałem z Papriką i zdążyłem otworzyć własną agencję wydaw-niczo-koncertową, więc nie da się ukryć, że nie należałem do najpilniejszych studentów, ale z drugiej strony mogę się pochwalić pięcioletnim, nieprzedłużanym tokiem studiów dziennych. Z przykrością stwierdzam też, że studia stosunkowo niewiele pomogły mi w prowadzeniu firmy czy zarządzaniu grupą około 50 osób ściśle związanych z działaniami Karrot Kommando. Czas studiów kojarzy mi się więc raczej bardziej z początkami samodzielnego życia, które niezwykle polubiłem, niż z samym studiowaniem.
Dlaczego tak długo kazaliście czekać słuchaczom na swój najnowszy krążek?
Piotr Maślanka: Niestety w naszym systemie pracy nad nowymi utworami w pewnym momencie pojawiła się tajemnicza „spiżarnia”. Jest to miejsce, gdzie lądują piosenki, które z różnych powodów nie wydają się nam wystarczająco dobre. Czasem chodzi tu o zbyt nudny rytm, czasem o brak tekstu, czasem o zbyt małą energię, gdy próbujemy je zagrać na koncercie. I tak przez 3 ostatnie lata „spiżarnia” rozrastała się, jak mogła, a stosunkowo mało numerów się z niej wydostawało. Oczywiście ma to pewne zalety, bo w ten sposób na „Metalchemie” znalazły się tylko takie kompozycje, z których jesteśmy w pełni zadowoleni, które były ograne na koncertach i przemyślane aranżacyjnie.
Nazwaliście go „metalchem”, co ma być nawiązaniem do historycznej dzielnicy opola, gdzie powstawał materiał. Podobno panuje tam niepowtarzalny klimat…?
Tomasz Krawczyk: Klimat każdego miejsca na ziemi jest niepowtarzalny. Na Metalchemie tworzyliśmy nasz album i to, że wokół nas roztaczał się umarły biurowiec zakładów chemicznych odbiło się wyraźnie na tej płycie. Dlatego uznaliśmy, że ten tytuł będzie najwłaściwszy.
Jaka muzycznie jest ta wasza nowa płyta?
Tomasz Krawczyk: Jest bardzo zróżnicowana i autorska. Staraliśmy się nie ograniczać żadnymi ramami, nawet tym, co sami uznawaliśmy za „nasz styl”. To już jest nasz któryś album z rzędu, więc pewnie czuliśmy się w eksperymentach z tonacjami i harmoniami. Z rytmem również pozwoliliśmy sobie na małe wyskoki. O ile reggae bazuje wyłącznie na rytmie 4/4, spróbowaliśmy umieścić tę samą pulsację w metrum 3/4, które, jak sądzą niektórzy, jest bliższe słowiańskiej duszy. Pojawia się również z okazji roku chopinowskiego intuicyjny rytm 21/8. Czy te eksperymenty się udały, osądzą słuchacze. Mnie wynik się podoba.
A tekstowo? O czym na niej opowiadacie?
Tomasz Krawczyk: O życiu. Opowiadamy o tym, co dzieje się wokół nas, o własnych spostrzeżeniach i przemyśleniach na temat otaczającego nas świata. Może nie są to rzeczy wyjątkowo odkrywcze, ale korzystamy z komfortu, jakim jest granie w zespole i je uzewnętrzniamy. Często osnute są bardzo tech-niczno-inżynierskimi metaforami. To na pewno wpływ miejsca, gdzie powstawały.
Stale bawicie się swoim wizerunkiem. To zamierzony efekt?
Tomasz Krawczyk: Nie bardzo wiem, co masz na myśli. Nigdy nie zastanawialiśmy się nad wizerunkiem i nie mamy sprecyzowanej strategii ubraniowej. Tutaj działamy raczej chaotycznie, może stąd to wrażenie.
Piotr Maślanka: Według mnie jest to wymarzona sytuacja dla każdego artysty. Mamy pełną kontrolę nad naszą twórczością. Sami decydujemy o tym, co zostanie nagrane i kiedy wydane. Sami decydujemy o tym, gdzie się pojawimy, gdzie zagramy koncert i ile ich będzie. Pełna swoboda artystyczna i biznesowa daje nam poczucie pełnej niezależności, bez którego nie wyobrażamy już sobie funkcjonowania jako zespół. Polecam to rozwiązanie każdemu zespołowi, który na serio myśli o życiu z muzyki. Oszczędza się w ten sposób doświadczeń z bezwzględnymi czasem „majorsami”.
To nieprawdopodobne, ale stale macie wypchany kalendarz koncertowy po brzegi. Jak to się robi?
Piotr Maślanka: Na początku był z tym związany bardzo duży wysiłek. Uparcie rozsyłaliśmy nasze płyty dosłownie wszędzie, gdzie się dało, dzwoniliśmy, przekonywaliśmy. Teraz jest to już nieco prostsze, bo często jesteśmy zapraszani przez zagraniczne agencje na całe trasy koncertowe. Niegdyś robiłem całe zagraniczne trasy zupełnie sam, kontaktując się bezpośrednio z klubami. To naprawdę był kawał ciężkiej roboty. Teraz jest nieco prościej, bo mamy swoich agentów w poszczególnych krajach, którzy dbają o nasze interesy i znacznie lepiej znają swoje rynki.
Piotr Maślanka: Polska zaczyna się cywilizować. Widać to szczególnie po coraz lepszym sprzęcie nagłośnieniowym zarówno w klubach, jak i na plenerach. Wciąż jesteśmy nieco w tyle, jeśli chodzi o organizacyjne aspekty koncertowania. Trochę mniej dba się o zespoły w Polsce, znacznie trudniej się tu podróżuje i wciąż pojawiają się kompletnie nieodpowiedzialni organizatorzy, którzy nie powinni się w ogóle zabierać za robienie koncertów.
A jak oceniacie sampolski rynek muzyczny?
Piotr Maślanka: Bardzo lubię cytować znajomego menedżera z Tychów, który na to pytanie odpowiada, że polski show-biznes to ani nie show, ani nie biznes. Ciężko się z tym nie zgodzić. Bardzo często małpujemy w nasz polski ubogi sposób poczynania zagranicznych rynków. Polska rzeczywistość muzyczna jest nieprzewidywalna i ogólnie mało ambitna. Największa sieć sprzedaży muzyki w Polsce popełnia czasami tak niesamowite błędy, że ciężko w to uwierzyć. Niestety daleko nam do Wielkiej Brytanii, Francji czy nawet Skandynawii.
Jest szansa na to, by w polsce reggae w końcu przebiło się domasowych mediów?
Piotr Maślanka: Myślę, że to się już stało. Wydawane przez naszą firmę płyty były szeroko komentowane i recenzowane właściwie we wszystkich możliwych czasopismach. Część artystów z Karrot Kommando, jak Vavamuffin czy EastWest Rockers mają milionowe ilości odsłon swoich klipów w Internecie i wypełniają największe sale koncertowe w Polsce. Telewizor jeszcze całkiem skutecznie broni się przed ambitną muzyką, ale ciężko cokolwiek z tym zrobić w kraju, gdzie najwięcej płyt sprzedaje Feel. Podsumowując, ja nie mam poczucia, abyśmy byli ignorowani przez poważne media. Jednakże trzeba przyznać, że nasze medialne sukcesy wynikają z oddolnej inicjatywy fanów, a nie aktywnego zainteresowania mediów. To raczej zespół najpierw musi przyciągać setki ludzi na swoje koncerty, aby wzbudzić zainteresowanie mediów, a nie media zainteresowane ciekawą muzyką sprawiają, że na koncertach stawiają się tłumy.
O czym marzycie?
Tomasz Krawczyk: O szczęściu, zdrowiu i pomyślności. Nie ma po co się silić na oryginalność w marzeniach (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Mateusz Szymkowiak