O tym, że kobieta zmienną jest, wiadomo nie od dziś. Świetnym przykładem udanej i zaskakującej metamorfozy – nie tylko tej widocznej dla oka, jest w ostatnim czasie Marika. Zniknęły misternie plecione warkoczyki, które wydawały się być jej integralną częścią. Zniknęła również osoba, jaką pamiętamy sprzed kilku lat. Dziś jest dojrzalsza, wyciszona, choć wciąż z sercem pełnym miłości. Marta Kosakowska.
W ubiegłym roku ukazała się Twoja najnowsza płyta, którą sygnujesz nie tylko pseudonimem, ale także imieniem i nazwiskiem. Czuję, że ta dualność ma drugie dno. Przepoczwarzasz się z Mariki w Martę?
Marta zawsze była w środku, tylko przebierała się za jakąś zagraniczną, egzotyczną wersję samej siebie. Nie miała jeszcze odwagi pokazać, co tam w środku się wyrabia. Oraz, że jest tutejszą Słowianką.
Mówi się, że każdy moment jest dobry, żeby wszystko zmienić. U Ciebie te zmiany są bardzo widoczne. Co było impulsem? Wstałaś rano i stwierdziłaś: „Dobra – today is the day”? Czy może dojrzewało to w Tobie powoli?
Do pewnych decyzji się dorasta. Myśli kiełkują w tobie i po pewnym czasie cię rozsadzają od środka. Zmiana jest nieuchronna i dopóki jej nie zrobisz, nie czujesz się spokojny i spójny. Robisz odkrycia, które wywracają twój światopogląd i estetykę i już nie ma powrotu do starego.
Podobno to, co na głowie, bywa w pewnym stopniu odzwierciedleniem tego, co dzieje się we wnętrzu – zwłaszcza u kobiet. Przez wiele lat kojarzyliśmy Cię z burzą nieodłącznych, zadziornych i dziewczęcych warkoczyków. Dziś wyglądasz inaczej. Coś jest na rzeczy?
Oczywiście. Ja mam bardzo klarowny komunikat w muzyce. Jestem jasna i wreszcie czuję się na swoim miejscu. Nie mam ochoty się przystrajać jakimiś zbędnymi ornamentami i girlandami. Ja to ja. Mój wygląd odzwierciedla moją obecną miłość do prostoty, czystości i minimalizmu. Ja już naprawdę miałam na głowie i na sobie wszystko. I jestem tym zmęczona. Nie chcę tych przygwizdów. Mniej znaczy więcej.
Gdyby obecna Marta mogła pogadać przy kawie z Mariką, o czym by rozmawiały? Za co byś jej podziękowała, a za co zganiła? Ile jest w Tobie Mariki na dzień dzisiejszy? Bardzo się różnicie między sobą?
Myślę, że zrobiłabym jej czuły wykład. „Kochanie, nie wątp w siebie. Nie myśl, że zagraniczne jest jakieś lepsze. Baw się tym wszystkim, co do ciebie przychodzi. Nie bój się, że nie dorastasz do czyichś oczekiwań. Nie staraj się ich spełnić. Bez warkoczy też jesteś fajna, bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Różni nas doświadczenie. Tam w środku ciągle mam dziewczynkę która włazi na szopę i śpiewa piosenki, machając nogami. To się nie zmienia.
Do niedawna szczególnie bliskie były Ci reggae i dancehall. Teraz Twoja muzyczna droga wiedzie w nieco innym kierunku. Wiesz, gdzie jest Twój cel, czy idziesz z plecakiem doświadczeń, gdzie oczy poniosą? Dokąd chcesz dotrzeć muzycznie?
Pociąga mnie minimalizm. Surowość. Żeby w piosence nie było naciupane wszystkiego po trochu, żeby były trzy instrumenty, ale za to zapierające dech w piersiach. Syntetyczny bas, to od zawsze. Jakieś połamanie w perkusji. Polskie teksty, poezja. Nie chcę pisać po angielsku. Ja jestem siłaczka. Mam misję. Chcę rozwijać rodzimą kulturę. Nigdzie się nie wybieram na stałe.
Odkąd pamiętam, dużo śpiewałaś o miłości, którą dziś dzielisz na dwoje. Niedawno zostałaś mężatką. Małżeństwo, rodzina – poważna sprawa. Czy ma to wpływ na Twoją twórczość?
Wszystko, czym żyjesz, ma wpływ na twoją twórczość. Bo albo piszesz, opierając się na miłości,
którą dostajesz od najbliższych sobie istot, albo uciekając od niemiłości, jakiej doświadczasz. Nie
wchodzimy do jakiegoś próżniowego laboratorium, żeby pisać piosenki.
Jak reagują fani na koncertach na Twoją metamorfozę – zarówno muzyczną, jak i wizualną?
Moja publiczność po tej płycie nieco się zmieniła. Jest więcej dojrzałych ludzi. Takich, co mają ochotę coś przeżyć i posłuchać, a nie tylko upić się i poskakać. Jest inaczej. Czasem jest bardziej ekspresyjnie, są tańce i wspólne śpiewy, czasem ludzie przychodzą zapłakani ze wzruszenia, mówią, że nimi to wstrząsnęło.
Byłaś jedną z gwiazd tegorocznych Juwenaliów. Studia skończyłaś już jakiś czas temu. Jak wspominasz tamten czas? Jak gra się dla studentów?
Studia wspominam jako balangę. Jak się gra dla studentów? Bardzo przyjemnie, choć trzeba być nieco ludycznym. To jednak balanga i trzeba zagrać odrobinę gęściej niż w klubie. Mniej lirycznie. Na pewno musi być energia!