Domówka, słowo które robi karierę, choć MS Word usilnie próbuje poprawić je na dymówka. Dlaczego coraz częściej wybieramy taką formę rozrywki? Jakie są najmodniejsze pomysły na imprezy?
Według sondażu Instytutu Badań Opinii i Rynku RMF większość Polaków woli bawić się w mniejszym gronie. Aż 65% respondentów wybiera imprezy kameralne, przyznając jednocześnie, że najlepiej wychodzą one w domu. Nie narażamy się na imprezowanie z kimś, kogo nie lubimy. A jak jest ze studentami?
Tak było…
W tradycji studenckiej kultury złotymi zgłoskami zapisane są tak zwane studenckie imprezy. Wiele o nich pisano, mówiono, ba, nawet śpiewano. Akademicka młodzież masowo okupowała kluby studenckie, w których dyskutowano, tańczono, słuchano zakazanej zachodniej muzyki – generalnie zabawa. Impreza w studenckim klubie była wkroczeniem w dorosłość i dotknięciem czegoś, co dla uczniów liceów czy technikum było zakazane. Radio nadawało na zmianę Mieczysława Fogga i przemówienia z sejmu, a dwa kanały telewizyjne – najoględniej mówiąc – nie oferowały młodym, inteligentnym i otwartym na świat ludziom nic szczególnie interesującego. Za to w klubach był inny świat. Koncerty zespołów, których próżno by szukać na falach radiowych, choćbyś kręcił gałką kasprzaka(legendarny radiomagnetofon produkcji PRL) w tę i we w tę. Mówiono na temat takich rzeczy, o których nie dyskutowało się w wieczornym Dzienniku Telewizyjnym, ba, można było dostać pałą przez plecy. Wyjście na miasto było więc dla studentów PRL-u czymś niesamowitym, elitarnym i ekscytującym.
…a tak jest
Czasy się zmieniły. Każdy może słuchać, czego tylko chce, oglądać, co tylko chce w dowolnie wybranej stacji telewizyjnej. Dostęp do informacji jest prawie nieograniczony, a dyskutować na dowolny temat można w dowolnym forum Internetowym. Kluby i puby przepełnione są licealistami. Nic więc dziwnego, że pojęcie studenckiej imprezy się przeobraża, a studenci, używając sformułowania marketingowego, szukają swojej niszy. Często okazuje się, że ową niszą, jest ich własne bądź wynajmowane mieszkanie albo pokój w akademiku. W badaniu przeprowadzonym przez Instytut Millward Brown SMG/KRC na zlecenie „Eurostudenta” okazuje się, że aż 93% studentów przyznaje, że przynajmniej od czasu do czasu chodzi na domówki. Inna sprawa, że większość z nich woli, gdy taka impreza odbywa się w czyimś, a nie we własnym domu. A więc dobra domówka to domówka w cudzym domu. Zresztą trudno się dziwić. Mało kto lubi sprzątać. Jeśli więc domówka coraz częściej wygrywa z wyjściem do miasta w studenckiej rozgrywce o rozrywkę, to warto się zastanowić, jakie są jej zalety.
Domówka lepsza
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wyjście do miasta może nadszarpnąć budżet nawet największego krezusa. Zawsze bowiem jest powód, by postawić komuś drinka, czy piwo. – Rachunek jest prosty. Za piwo w knajpie muszę zapłacić około 6 zł. Często bywa poza tym niedobre. Rozwodnione jakieś. W sklepie to samo piwo kosztuje 3,5 zł i zawsze mam pewność, że będzie ok. 2,5 zł robi różnicę. Jak pomnożymy to przez ilość imprez w miesiącu, później w roku, a na końcu razy 5 lat studiów wychodzi, że mógłbym za to sobie kupić samochód – żartuje Wojtek, student z Krakowa. W klubach, zwłaszcza tych z górnej półki, jedna kolejka może sprawić, że o taksówce do domu trzeba będzie zapomnieć. Domówka sprawia, że takie problemy stają się tylko niemiłym wspomnieniem. Przyjaciel zawsze zapewni nocleg, choćby na skrawku podłogi.
Wspomnieliśmy o niszowości, czyli uciekaniu przed imprezowym plebsem. Otóż domówka w sprawdzonym, zahartowanym w imprezowych bojach gronie niemal w stu procentach gwarantuje, że nie będziemy musieli znosić towarzystwa nachalnych, niekulturalnych czy wręcz chamskich współtowarzyszy rozrywania się. – Kiedyś w klubie jakiś pijany Anglik złapał mnie za tyłek. Powiedziałam o tym ochronie, ale nie było reakcji. Tylko głupie uśmieszki. Mam gdzieś taki clubbing – mówi Dorota, studentka SGH w Warszawie. I trudno się dziwić.
Tak więc wiadomo, dlaczego wybieramy coraz częściej domówki. Aby jednak w pełni zdetronizować clubbing, impreza w prywatnym lokum powinna mieć jeszcze – jak mawiał Zagłoba – koncept, pomysł, to coś, co sprawi, że ta jedyna w swoim rodzaju impreza przejdzie do historii. Na internetowej stronie www.andergrand.pl niejaki Cend, pokusił się o metodyczne podejście do dylematu: klub czy domówka. Zrobił ankietę wśród swoich znajomych. Oto niektóre z zalet domówek skrupulatnie wynotowane przez autora: nie trzeba uważać, ile się wypije i właściwie jedynym ograniczeniem jest ilość alkoholu; jak dorwiesz jakąś dżunię, to można zająć desantem jakiś wolny pokój, a jak wejdzie jej koleżanka to nie podniesie rabanu, tylko będzie chciała się przyłączyć. Ostre imprezki są więc jakimś pomysłem na nudę. Umówmy się jednak że niezbyt wyszukanym. Dla tych, którzy idą na home party po coś jednak innego, mamy parę pomysłów. Hardcore’owców pozostawmy w ich krainie hardcore’u.
Qoolinarnie
Jeśli jest w grupie jakiś Pascal lub Makłowicz, to na pewno dobrym pomysłem będzie tak zwana domówka kulinarna. Z pewnością szczytem możliwości przeciętnego człowieka nie musi być poranna, poimprezowa jajecznica. Wystarczy dobry przepis z Internetu (ciekawe pomysły można znaleźć na witrynach Nigelli Lawson www.nigella.com/recipes/index.asp, czy wspomnianego wcześniej Pascala http://poprostugotuj.onet.pl/kuchnia/pomysly_knorra), zakupy w najbliższym sklepie, trochę samozaparcia i nawet tak egzotycznie brzmiące terminy, jak ossobucco czy panettone nie będą stanowiły problemu. Wspólnymi siłami da się upichcić potrawę, której nie powstydziliby się czołowi światowi kucharze. A gdy danie dnia nie wyjdzie, zawsze będzie przy tym ubaw po pachy. Poza tym, niekoniecznie trzeba od razu robić pasztety z przepiórczych języków. Można na początek spróbować czegoś prostego, korzystając nawet z gotowych rozwiązań. Najważniejsza jest dobra zabawa.
Student movie
Filmowy maraton przez całą noc. To już było? Owszem, ale każdy wie, jak trudno w dwadzieścia osób oglądać na ekranie monitora emocjonujący film. Zwłaszcza gdy w kluczowym momencie włącza się wygaszacz ekranu. Panaceum na te problemy mogą być licznie reklamowane w Internecie wypożyczalnie rzutników, dzięki którym każdy może zamienić swój duży pokój w domowy multipleks. Koszt wypożyczenia na jedną dobę to około 250 zł, więc przy paru filmach i paru osobach wychodzi taniej niż kino. Dobre głośniki, wygodne siedzenie, jakieś przekąski (patrz akapit wcześniej) – i domówka stanie się rajem dla wszystkich kinomaniaków.
Tym, którzy już widzieli wszystko, i tym, których nudzi zwykłe oglądanie, można polecić movieoke. Chociaż nazwa jest głupia i brzmi jakoś niewymawialnie, to sama idea jest dość ciekawa. Zabawa polega po prostu na odgrywaniu scenek ze znanych filmów. – Najlepiej wychodzą komedie, szczególnie te polskie. Rejs, Miś, Rozmowy kontrolowane czy Alternatywy 4 to pewniaki. Wszyscy je znają i dają gwarancję dobrej zabawy – mówi Jarek z Poznania, który organizuje z powodzeniem movieoke.
W ząbek czesany
Komu znudziła się zabawa w doktora, kucharza czy aktora, może spróbować pobawić się we fryzjera. Imprezy fryzjerskie, coraz bardziej popularne, wymagają jednak od uczestników pełnego zaufania do siebie oraz dużej odwagi. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy nasza fryzura, która wydawała nam się „absolutnie obsesyjna” wieczorem, o poranku nie wywoła u nas łez rozpaczy, a u koleżanek i kolegów łez… ze śmiechu. Generalna zasada na takich imprezach: każdy jest strzyżony i każdy strzyże. Niektórzy idą na tak zwany spontan. Wychylają piwko lub dwa, zamykają oczy, wyobrażają sobie efekt końcowy i łapią za nożyczki albo maszynkę. Warto jednak przed pierwszym cięciem zapoznać się z podstawami tajnikami sztuki. Można zaglądnąć na takie strony jak: http://ikf.com.pl, czyli Internetowy katalog fryzur, albo portal fryzjerski www.fryzjerzy.com.
To tylko trzy ostatnio modne pomysły na domówki. Oczywiście można wymyślać swoje. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo lubimy własne domy, mimo wszystko – wyjdźmy gdzieś czasem. Tam, za oknem, też jest świat. Nawet dość ciekawy.
Michał Durbas