Ze streszczeń filmu „Juno”, wynika, że jest to banalna opowieść, jaką co wtorek raczy nas telewizja. Czy aby na pewno tak jest?
Ona, nieletnia zachodzi w niechcianą ciążę z zupełnie przypadkowym i niedojrzałym rówieśnikiem. Początkowo myśli o aborcji, by ostatecznie podjąć decyzję o oddaniu dziecka przybranym rodzicom. Dramat, czyż nie? Kolejny film z cyklu „historie przez życie pisane”. Problem jednak w tym, że w tym filmie wszystko jest na opak.
Można przeczytać tu i ówdzie, że „Juno” to najlepszy przykład amerykańskiego kina niezależnego. To bardzo krzywdząca dla tego filmu opinia. Po pierwsze, film jest kompletnie nieamerykański. To znaczy jego akcja może dziać się w każdym zakątku świata, gdzie żyją ludzie. Po drugie łatka ”niezależności” każe nam o nim myśleć jak o jakimś przyciężkawym tworze, którego jedynym celem i racją bytu jest uniezależnienie się od czegoś co nazywamy komercją. Bzdura. To film ciepły, czarujący i bezpretensjonalny. Jak poranek wiosną na Manhattanie, albo letni wieczór w porcie w Barcelonie. No i najważniejsze – naprawdę zabawny.
To co przeczytacie w streszczeniach od biedy może dać widzowi jakieś pojęcie o fabule. Mamy więc ciążę, owoc chwilowego młodzieńczego zapomnienia, mamy temat podejmowania życiowych decyzji. Mamy główną bohaterkę, lekko wyalienowaną ze szkolnej społeczności. Tytułowa Juno na co dzień mieszka ze swym ojcem, który po rozwodzie z matką Juno żeni się po raz drugi. Mamy więc macochę i na dodatek przybraną młodszą siostrę głównej bohaterki. Jest i sprawca zamieszania, niejaki Bleeker, który kompletnie nie dorósł do bycia ojcem, a jego jedyną pasją jest bieganie. Jest i najlepsza przyjaciółka, cheerleaderka szkolnego klubu baseboalowego, w przeciwieństwie do Juno adorowana przez chłopaków. Pewnie myślicie, że Juno płacze dzień w dzień kompletnie niezrozumiana przez otoczenie. Pewnie myślicie, że ojciec, prosty człowiek odwraca się od niej podjudzany przez macochę. Pewnie myślicie, że Juno, będąc na skraju załamania nerwowego postanawia oddać dziecko. Mylicie się. Juno, grana przez rewelacyjną Ellen Page, nie tylko nie płacze, nie tylko ma bardzo silne wsparcie w ojcu i macosze. Jej decyzja nie jest ani dramatyczna, ani podejmowana pod wpływem beznadziei. Od początku wie, że nie nadaje się na matkę, chce mieć jeszcze trochę wolności. Gdzie więc tkwi haczyk? Gdzie jest dramat? Otóż ten film zwodzi widza niczym błędny ognik na bagnach. Bo to nie Juno ma prawdziwy problem, ale przyszli rodzice dziecka. Mark i Vanessa Loring. Mają wszystko, co prawdziwi amerykańscy Yappie powinni mieć: dom w najlepszej dzielnicy, pieniądze, pracę i urodę. Nie mają tylko dziecka, którego w naturalny sposób mieć nie mogą. Pytanie tylko, czy naprawdę chcą i jak widzą się roli rodziny adopcyjnej? Czy naprawdę się kochają, czy do siebie pasują, czy dziecko aby nie jest im potrzebne tylko jako ostatni brakujący puzzle, bez którego nie mogą skończyć układanki pod nazwą „Naprawdę szczęśliwa amerykańska rodzina”? Jest dużo gorzkiej prawdy w scenach przygotowań Vanessy do bycia mamą. Próbuje na siłę wpasować się w o opisywane w poradnikach dla przyszły rodziców scenariusze i schematy, choć widzi beznadzieję i tragikomiczność tej sytuacji. Mark, niespełniony rockowy gitarzysta, komponuje muzykę do reklam płatków śniadaniowych. Tęskni do grunge’owej niezależności, młodości, która przemija –chce być kimś innym. Vanessa pozwala mu na to w jednym pokoju ich 1000 metrowej rezydencji. Straszna pustka, gorycz i smutek wionie z ich domu. I jest ich naprawdę żal. Juno wie to od początku i z wdziękiem chce pomóc przyszłym rodzicom swojego dziecka. Chce pomóc tak, jak potrafi – może nieporadnie, ale zawsze z wdziękiem i szczerością.
Film dostał w tym roku Oscara za najlepszy scenariusz. Jego twórcą jest niejaka Diablo Cody. Jeśli wierzyć w obiegowe opinie, że dobry scenariusz zawsze w jakimś względzie oddaje to kim jest scenarzysta, to w przypadku „Juno” sprawdza się to w stu procentach. Diablo Cody ma nie tylko dziwne imię, ale i wiele ciekawych profesji. Jest więc dziennikarką, autorką kontrowersyjnych blogów i… byłą striptizerką. W scenariuszu „Juno” ujawnia się po trochu każda z twarzy Diablo. Dziennikarska precyzja w opisywaniu relacji międzyludzkich, szukanie prawdy u samego źródła i dyscyplina formy – film dzieli się na cztery części – pory roku. Jak prawdziwa striptizerka potrafi rozebrać swoich bohaterów i pokazać ich prawdziwe „ja” w taki sposób, że każdy widz myśli, że robi to specjalnie dla niego. „Juno” to również filmowy blog. Z wielością wątków, bohaterów, z których każdy ma swój własny problem, na podstawie których można by nakręcić osobne filmy. Jest więc, oprócz głównego ciążowego wątku, problem wiecznego młodzieńca, Piotrusia Pana, czyli Marka Loringa, problem jego zapracowanej i twardo stąpającej po ziemi żony Vanessy. Jest też wątek organizacji, które mają pomagać młodym matkom, a jedyne co mogą zaoferować, to znudzoną panią za biurkiem, która rozdaje ciężarnym darmowe prezerwatywy, choć wiadomo, że żadna kobieta w stanie błogosławionym zajść w ciąże nie może. Jest i Bleeker, który mając 16 lat zachowuje się, jakby miał 10. Wie, że jest dziwakiem, wie, że jego matka ma zgubny wpływ na niego. Ale potrafi być też czarująco prawdziwy, uciekając w swoją jedyną pasję bieganie i jedyną przyjemność zajadanie się Tic Tacami. Notabene jest taka piękna scena przy końcu związana właśnie z Tic Tacami i skrzynką na listy, ale sami lepiej to zobaczcie. Trochę tego dużo i widz może czuć się miejscami lekko zagubiony. Czasem aż prosi się o jakieś przejrzyste menu nawigacyjne. Człowiek mógłby, tak jak na stronie internetowej, kliknąc interesujący wątek. Albo chociaż listę tagów – Tak jak w blogach, która ułatwiłaby przedzieranie się przez gąszcz tematów. Tego nie ma, więc pozostaje wam jedynie uważnie oglądać ten film, a odwzajemni się wspaniałą, mądrą rozrywką, ciepłym humorem z prorodzinnym morałem na końcu. Ale kupicie ten morał od razu i nawet nie poczujecie, że ktoś moralizuje. Bo wszystko w tym filmie jest na opak.
KONKURS!
Wygraj koszulki Juno i bilety do kina – kliknij tutaj aby wziąć udział w konkursie
Sponsorem konkursu jest TIC TAC.