Mało kto wyobraża sobie juwenalia bez Muńka i T. Love. Po prostu muszą być! W tym roku zagrają niemal w każdym ośrodku akademickim w Polsce przy okazji promując swoje nowe, bardzo szczególne wydawnictwo „T. Love Alternative”.
Kalendarz koncertowy zapełniony po brzegi aż do późnej jesieni! Jak to się robi?
(śmiech) To kwestia dobrego managera i to raczej pytanie do niego. Ale jest takie powiedzenie, że „im dłużej grasz, tym czas gra dla ciebie” i patrząc na nas – coś w tym jest. Pewnie ta ilość koncertów wynika z tego, że mamy już wyrobioną pozycję, dobrą markę, że na koncertach gramy zarówno nasze największe hity, jak i nowe piosenki, że w tym co robimy jesteśmy szczerzy i mam nadzieję, że także dlatego, że ludzie na naszych koncertach po prostu bardzo dobrze się bawią. Wśród naszych słuchaczy szczególną grupę stanowią studenci, dla których co roku podczas juwenaliów gramy sporo koncertów.
No właśnie, jak się gra na juwenaliach?
Fajnie się na nich gra, bo studenci to świetni, bardzo aktywni słuchacze. Umieją się bawić kulturalnie i bez przemocy, a uwierz, że dla artystów to bardzo ważne!
Gdzie gracie w tym roku?
W sumie pojawimy się na juwenaliach w prawie 10 miastach. Zagramy m.in. w Toruniu, Rzeszowie, Warszawie, Szczecinie, Krakowie, Lublinie i Gdańsku. Daty i dokładne miejsca poszczególnych koncertów na naszej stronie internetowej www.t-love.pl.
Zdarza Wam się po juwenaliowym koncercie zostać i dalej bawić się ze studentami?
No pewnie. Jeśli okoliczności pozwalają, to zdarza nam się zostać i razem napić. Bo studenci to tacy normalni ludzie, a takich lubię najbardziej. Nie to, że jestem przyjacielem wszystkich, ale też nie stwarzam żadnych barier.
A pamiętasz jak wyglądały juwenalia za Twoich czasów?
Niestety nie miały takiego wymiaru jak te organizowane dziś, ale balangi podczas nich były bardzo podobne (śmiech).
A jak w ogóle wspominasz studia na polonistyce na Uniwersytecie Warszawskim?
W liceum miałem świetnego polonistę, który zaszczepił we mnie swoją pasję humanistyczną. Ostatecznie z polskiego napisałem najlepszą maturę w szkole na temat: „Niepokoje moralne człowieka we współczesnej literaturze” i trafiłem na polonistykę na UW. W tym samym czasie bardzo zaangażowałem się w zespół, więc spędziłem na uniwersytecie dziewięć lat, ale ostatecznie studia skończyłem. Trochę dla rodziców, bo ja już wtedy wiedziałem, że w życiu nie będę nauczycielem, a dla nich mój dyplom był bardzo ważny. A same studia? Trochę nudnych przedmiotów, ale generalnie bardzo fajny kawał życia.
Od tamtego czasu do dziś minęło prawie 30 lat, które spędziłeś na scenie. O co Ci chodzi w tej muzyce?
Rzeczywiście, gdy prawie 30 lat temu zakładaliśmy zespół, to w życiu nie wyobrażałem sobie, że tak to wszystko się potoczy i tak długo będziemy grali. O co mi chodzi w muzyce? Jestem jak muzycy bluesowi, dla mnie muzyka to droga, pasja i zawód…
„T. Love Alternative” to Wasze nowe wydawnictwo. Bardzo nietypowe…
Zgadza się, trochę nietypowe, ale dla nas bardzo ważne, bo niejako podsumowujące. „T. Love Alternative” to taki trochę powrót do korzeni, nasz remanent. Być może nie wszyscy pamiętają, że gdy prawie 30 lat temu zaczynaliśmy grać to właśnie tak się nazywaliśmy. Dziś, z tym stary składem co jakiś czas się spotykamy i gramy. W ubiegłym roku, 8 października w Częstochowie zagraliśmy koncert, który zarejestrowaliśmy na DVD. Nazwaliśmy je „100% Live” i stanowi ono pierwszą część wydawnictwa „T. Love Alternative”. Druga część to dwupłytowe CD „Częstochowa 19822011”, które zawiera nasze pierwsze piosenki, jeszcze z lat ’80. Do tego są dwa premierowe kawałki „Gorączka” i „Chrystus Tesco i nic”, trochę nagrań live, kilka demówek. Ja mówię, że to płyta dla wszystkich ciekawskich, którzy chcą posłuchać i zobaczyć jak zaczynało grać T. Love. Z kolei dla nas to album, który każdy szczególnie chciał zrobić i wydać. I bardzo się cieszę, że to się udało!
Ugruntowana pozycja na rynku, mnóstwo koncertów, kasa. Jaka jest cena Twojego sukcesu?
Wiesz, ja dostałem dużo od życia. Ale nie zawsze tak było. Bo życie to sinusoida – nieustanne górki i dołki. Szczególnie właśnie zawód artysty jest bardzo niebezpieczny. Bo w tym tzw. show-biznesie na każdym kroku jest mnóstwo pokus i zasadzek. Nieustanny stres, praca w nocy, free wóda, narkotyki i panienki, do tego wszyscy cię lubią, na pozór się do ciebie uśmiechają i klepią po plecach. Trzeba mieć silny charakter by się nie dać i od tego wszystkiego nie zwariować.
Jakie plany na przyszłość?
W tym roku dużo, bardzo dużo koncertów, na których już gramy nasze nowe, jeszcze niepublikowane piosenki. Nowy krążek w przyszłym roku. Wydaje mi się, że stylistycznie będzie bardzo ciekawy. To będzie taki powrót do źródeł rzeki Missisipi, czyli do narodzin rock’n’roll’a. Już dziś go polecam! (śmiech).
Zygmunt „Muniek” Staszczyk – lider, wokalista i muzyk zespołu T. Love. Ma 47 lat, pochodzi z Częstochowy, ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W kwietniu wydał nowy krążek „T. Love Alternative”. Prywatnie żonaty, ma dwoje dzieci.