Kubańczyk zapytany, jak mu się żyje, odpowie szczerze. Jeśli jest mu źle, taka padnie odpowiedź. Gdy będzie chciał podkreślić swą dobrą sytuację, powie: kombinuję, jak Polak.
Powiedzenie to ma bardzo korzystną wymowę. Oznacza niezwykłą umiejętność radzenia sobie w trudnych okolicznościach. Pochodzi jeszcze z czasów bratniej współpracy krajów socjalistycznych. Do końca lat osiemdziesiątych studenci kubańscy przyjeżdżali kształcić się na polskich uczelniach. Nie brakowało też młodych Polaków zgłębiających idee rewolucyjne w ojczyźnie słynnego Che Guevary.
Teraz Kubańczycy nie wyjeżdżają nigdzie, a Polacy odwiedzają ich kraj jako turyści z lepszego świata. Jedenastomilionowy naród żyje w totalitarnym więzieniu, którego naczelnikiem pozostaje Ojciec Narodu, Fidel Castro. Wódz rewolucji jest wszechobecny. Wita na lotnisku z monitorów. Spogląda z portretów ustawionych na każdej ulicy. Przemawia w telewizji. Ulice pełne bilboardów, zupełnie jak u nas. Z tą różnicą, że zamiast reklam widnieją na nich listy Che do Fidela, karykatury Busha, Castro przepowiadający ostateczne zwycięstwo rewolucji.
Socjalizm albo śmierć
To kolejne z obowiązujących haseł. Brzmi tragikomicznie, szczególnie w zestawieniu z kubańską rzeczywistością. Bieda wyziera z każdego niemal zakątka. Odkąd upadł Związek Radziecki, wysechł strumień pomocy finansowej. Kuba pogrążyła się w kryzysie. Od kilku lat sytuacja lekko poprawia się. Głównie dzięki turystyce, którą wcześniej Castro uznawał za szatański wynalazek zgniłego zachodu. Niestety, kraj jest zrujnowany, a mieszkańcy żyją na dramatycznie niskim poziomie. Stąd większość marzy o ucieczce. Esteban opowiada: –Uciekłbym już dawno do USA, ale mojej rodzinie groziłyby poważne konsekwencje. Część jednak ryzykuje, próbując przepłynąć Zatokę Meksykańską na czymkolwiek.
Piękne starówki Hawany, Trynidadu czy Cienfuegos znajdują się w stanie zupełnego rozkładu. Odnosi się wrażenie, że od komunistycznego przewrotu w 1959 roku nie zbudowano nic. Gdzieniegdzie straszą swym widokiem ohydne, rozpadające się bloki, wizytówki socjalistycznego ustroju. Kilka reprezentacyjnych ulic wysprzątano i odnowiono, choć zazwyczaj ograniczono się do pomazania farbą fasad. Domy na prowincji przypominają altanki z polskich ogródków działkowych.
Romans w wielbłądzie
Pięćdziesięcioletnie, amerykańskie krążowniki szos jeżdżące po tamtejszych drogach to nie dowód wyjątkowej pasji do oldsmobili, lecz konieczność. Właściciele, choć dumni z posiadanych cacek, zmuszeni są do ciągłego ich remontowania. Od końca lat osiemdziesiątych w ręce prywatne nie trafił żaden nowy samochód. Auta używane osiągają w związku z tym horrendalne ceny. Rekordy popularności bije nasz maluch. Juan, mechanik z Trynidadu, pytany o polskie cacko powiada: – To auto ma same plusy! Owe atuty to – niska cena (około 4000 euro za dwudziestolatka!) i takież koszty eksploatacji.
Transport publiczny na Kubie to coś, czego nie wymyśliłby nawet Bareja. Po Hawanie kursują dziwaczne autobusy, nazywane, ze względu na osobliwy kształt, wielbłądami. Panuje w nich niesłychany ścisk. Podróż poza miasto graniczy wręcz z cudem i wymaga sporej cierpliwości.
Faceci w żółci
Oczywiście każdą porażkę można przy odrobinie dobrej woli przekuć w sukces. Dlatego brak sieci transportowej nie jest problemem dla władz. Przeciwnie, to kolejny dowód na zwycięstwo rewolucji. W zamian ograniczono przecież bezrobocie. W jaki sposób? Co parę kilometrów postawiono ubranego na żółto urzędnika, wokół którego gromadzą się tłumy. Żółty ów człek zatrzymuje państwowe samochody i upycha w nie ludzi.
Jednym z najbardziej uderzających widoków są setki, a nawet tysiące Kubańczyków, przesiadujących całe dnie przed domami. Jest to o tyle ciekawe, że na Kubie praca jest obowiązkowa, a jej brak karany jest więzieniem. Dlatego każdy załatwia sobie odpowiedni papier poświadczający zatrudnienie. Wolny czas niektórzy spędzają na paleniu cygar, inni na kombinowaniu. Polega ono przede wszystkim na zdobywaniu waluty.
Tylko wtedy można pozwolić sobie na zakup czegoś więcej, niż głodowe racje przysługujące na kartki. Zarobić prawdziwe pieniądze można tylko w turystyce. Dlatego nawet lekarze rzucają zawód i zostają np. kelnerami, a po Kubie od lat krąży dowcip: dziecko pytane kim chce być jak dorośnie, odpowiada – turystą.
Seks w salsotece
Nocami cała Kuba pulsuje od rytmów. Bawią się wszyscy, niezależnie od wieku i ilości posiadanych pieniędzy. Bogatsi przesiadują w knajpkach i klubach salsy, gdzie doskonałe kapele porywają ludzi do szaleńczego tańca. Tańczący kubańczycy zapierają dech w piersiach poczuciem rytmu, gracją i zwinnością, z jaką poruszają się na parkiecie. Każdemu Europejczykowi, któremu wydaje się, że potrafi tańczyć, rzednie mina po kilku sekundach w jednej z hawańskich salsotek. Biedniejsi wylegają po prostu na ulice z gitarami i grzechotkami. Grają, śpiewają i tańczą do białego rana. Dosłownie zewsząd dobiegają rytmy salsy, rumby i cha-chy. Rum i piwo leją się strumieniami.
Taka atmosfera sprzyja oczywiście poluzowaniu więzów obyczajowych. Kobiety zaczepiane są niewybrednymi uwagami, cmokaniem i składanymi wprost propozycjami seksualnymi. W kulturze machismo traktowane jest to jako coś naturalnego. Zdezorientowany turysta może odnieść wrażenie, że prostytucja jest na Kubie powszechna. Opiekunowie prostytutek składają propozycje wszędzie, na ulicach, w knajpach. Co drugi boy hotelowy, recepcjonista i barman chce przedstawić nam kilka pięknych kobiet. Odmowa budzi zdziwienie: – Jak to, przecież trzeba się bawić? Młoda Kubanka zapytana, jak ma na imię, odpowiada: – Me llamo cien euros (Mam na imię sto euro).
I tak codziennie od nowa. Od rana w pocie i znoju Kubańczycy budują utopijny socjalistyczny ustrój. Wieczorami zaś pławią się w iście kapitalistycznych rozrywkach. Jak oni znoszą to rozdwojenie? Podobno najważniejszy jest genetyczny optymizm. Wspiera ich w tym wspaniały klimat, całoroczne słońce. Aż strach pomyśleć, co działoby się w Polsce w takich warunkach.
Filip Gerczycki
ZDJĘCIA: