Płyta została bardzo smakowicie wydana: różne odcienie szarości, półprzejrzysty papier, a na nim jakieś niewyraźne kształty…
…ni to rośliny, ni jakieś oglądane pod mikroskopem fragmenty żywych tkanek, ni to symbole zaginionych cywilizacji, detale architektoniczne jak ze snu… A muzyka jest dokładnie taka jak okładka – groźna i piękna, smutna i mglista, senna i drapieżna, nowoczesna i pełna brzmień, które narodziły się w najgłębszej przeszłości, zanim jeszcze człowiek został się do końca człowiekiem, łącząca w sobie nowatorstwo i tradycję. Zresztą, tej muzyki nie trzeba chyba przedstawiać nikomu, kto choć trochę interesuje się alternatywnym graniem lat 80.: wszak Lisa Gerrard to głos – niezapomniany – legendarnej już dziś grupy Dead Can Dance. Płyta jest zbiorem utworów z całej jej kariery – bo też ciężko ją nazwać krążkiem z największymi przebojami – trudno się więc dziwić, że aż osiem z piętnastu zawartych tu ścieżek to rzeczy pierwotnie sygnowane właśnie przez Dead Can Dance właśnie (ale są też na przykład trzy kawałki ze ścieżki dźwiękowej „Gladiatora”). Wiesław Weiss w swojej nieocenione „Rock Encyklopedii” napisał kiedyś, że muzyka Dead Can Dance ma przywoływać klimat obrzędów pogańskich. Ta definicja znakomicie pasuje również do recenzowanego albumu – kunsztowne połączenie nowatorskich aranżacji i tradycyjnego instrumentarium, alternatywnych pomysłów i pogłosów folkloru z różnych stron świata daje mieszankę tyleż wciągającą i ekstatyczną, co skupioną i kontemplacyjną.
Lisa Gerrard „The Best of Lisa Gerrard” (Sonic Records)