W ramach nastoletniego buntu wobec szarej rzeczywistości, ogoliła sobie głowę „na Sinead O’Conor”. Choć od tamtej pory zdążyła wydorośleć, jak sama mówi – czuje się niedojrzała, a Sinead nadal wylicza jako jedną z ważnych dla niej wokalistek. Sama od ponad dwóch dekad budzi swoimi piosenkami niesamowite emocje. Kasia Kowalska.
Magazyn Eurostudent wkrótce będzie obchodzić jubileusz 20-lecia. Ty dwie dekady na scenie świętowałaś w ubiegłym roku. Czujesz, że minęło tyle czasu? Podobno muzyka to najlepszy środek konserwujący.
Zupełnie tego nie odczuwam. W zeszłym roku graliśmy na „Przystanku Woodstock” z okazji 20-lecia „Woodstocku”. Przy tej okazji nagraliśmy w namiocie płytę, która podsumowuje tę rocznicę i kilka innych rzeczy. Znalazło się tam kilka numerów, które pamiętam z lat 90., m.in. utwory Alice In Chains. Są także goście z mojego pierwszego składu, z którym nagrywałam „Gemini”, czyli pierwszą płytę. Wydaje mi się, że każdy – nie twierdzę, że artysta, ale muzyk, każdy, kto zajmuje się muzyką, ma w sobie dużo z niebieskiego ptaka. Trochę niedojrzałości, która daje nam poczucie, że jesteśmy cały czas młodzi. Ja czuję się strasznie niedojrzała i absolutnie nie czuję upływu czasu. Tego się będę trzymała (śmiech).
Od ukazania się Twojej pierwszej płyty minęło 21 lat (12 września). Jak wspominasz swój debiut?
Bardzo dobrze. Przyznam, że nie spodziewałam się tego, że moja płyta zostanie aż tak mocno zauważona. W tamtych czasach trudno było przewidzieć tego typu rzeczy. Zwykle działo się to małymi krokami. Grałam wtedy bardzo dużo koncertów. Supportowałam między innymi Edytę Bartosiewicz, która w tym samym roku wydała swoją debiutancką płytę „Sen”. Dość naturalnie, z miesiąca na miesiąc okazywało się, że „Gemini” cieszy się coraz większą popularnością, a piosenki z niej podobają się szerszej publiczności. Prawdę mówiąc, ciężko pracowaliśmy na ten debiut. Mówimy o rzeczywistości, która miała miejsce 21 lat temu – bez fejsa i bez internetu. Publiczność zdobywało się wtedy zupełnie innymi środkami. Trzeba było po prostu pojechać do każdego miasta i zagrać jak najlepszy koncert. Tak właśnie robiliśmy. Ze wszystkich sił staraliśmy się utwierdzić ludzi w przekonaniu, że ta płyta nie jest sztucznym tworem studia nagraniowego. Że jesteśmy prawdziwym zespołem z krwi i kości i naprawdę dobrze gramy. Trzeba było udowodnić, że warto mnie słuchać.
Dziś posiadanie strony internetowej i profili na kilku portalach społecznościowych w dużej mierze załatwia kwestię promocji artysty. Jak wyglądało to w czasach, kiedy nie było Internetu?
Nie tylko nie było Internetu, ale też ilość mediów, czyli przekaźników informacji była zdecydowanie mniejsza. Aby dotrzeć do jak największej rzeszy słuchaczy, trzeba było wykonać tytaniczną pracę. Jeździło się po całej Polsce, robiąc tak zwany Press Tour po stacjach radiowych. W każdym z większych miast musiałam zrobić wywiad, nagrać kilka programów. To była ciężka praca, żeby zaistnieć w świadomości ludzi. Ponadto, w każdym z tych miast, niezależnie od ich wielkości trzeba było dać jak najlepszy koncert. Było to o tyle ciężkie, że po wydaniu debiutanckiej płyty graliśmy naprawdę często. Idąc do przodu małymi krokami, umacnialiśmy powoli swoją pozycję.
Wygląda to jak praca na dwa etaty…
Trochę tak było. Nic nie działo się tak szybko jak dziś, kiedy wystarczy pokazać się w „Dzień Dobry TVN”, żeby cała Polska mogła nas zobaczyć. Nie było ani „Dzień Dobry TVN” ani wielu innych programów, mających wielotysięczną czy wręcz milionową oglądalność. Trzeba było działać wedle możliwości, często bardzo mozolnie.
Dawniej nie było wielu mediów i programów, co mogło utrudniać promocję. Dziś mamy ich bez liku i zastanawiam się, co trzeba zrobić, żeby nie przepaść w natłoku tego wszystkiego? Być bardziej zdeterminowanym?
Albo sięgać po mocniejsze środki wyrazu, że tak powiem. Nie przebierać w słowach. Trzeba się przeciskać, rozpychając łokciami. Dawniej w telewizji było o wiele mniej rozrywki, więc kiedy już się pojawiała, wykonawcy automatycznie zyskiwali popularność i rozpoznawalność. Dziś jest jej multum. Ludzie są o wiele bardziej zabiegani niż przed laty. Wszystko, co nowe, zastępuje stare w takim tempie, że często nie nadążamy z rozpoznaniem, kto jest kim. Wydaje mi się, że obecnie o wiele trudniej jest wypracować własną tożsamość artystyczną. Kiedy ja zaczynałam, nie trzeba było zastanawiać się nad tym, w co mam się ubrać, żeby ktoś o mnie napisał. W ogóle nie myślało się w tych kategoriach. Chodziło o to, żeby zrobić fajną piosenkę, która spodoba się ludziom i będzie grana w radiach. Nikt nie zwracał uwagi na to, jakie akurat mam buty, albo czy mam designerską torebkę. Nie mnie to oceniać, bo każdy ma swój gust. Osobiście, cieszę się, że debiutowałam w tamtych czasach, a nie teraz. Było to dużo fajniejsze. Wtedy po woli przychodziła do nas z zachodu moda na grunge. Wszyscy czuliśmy, że nadchodzą zmiany i mają one swoje odbicie także w muzyce. Wielu wielkich artystów lat 90. było dla nas inspiracją. Tworzyliśmy wtedy nową jakość w muzyce. Nową muzyczną szufladę z napisem „lata 90.”.
Zastanawiam się, jakich rad mogłabyś udzielić osobom, które chciałyby rozpocząć karierę w szołbiznesie? Oczywiście, mam na myśli osoby, które chciałyby zaistnieć muzycznie. Jaką drogę powinny wybrać?
Jest jedna i zawsze ta sama droga – robienie własnej muzyki, pisanie tekstów i staranie się, żeby wydobyć z siebie to wszystko, co chcemy przekazać ludziom. Nie dać się korporacyjnemu myśleniu i sterowaniu wytwórni płytowych. Bycie wokalistą wiąże się też z pewnymi predyspozycjami, cechami charakteru i psychiki. Trzeba umieć znieść wiele sytuacji, co nie jest proste. Kiedyś płyty się sprzedawały ze względu na swoją treść, zawartość. Dziś często muzyka już nie wystarcza, choć na szczęście, są wykonawcy, którzy istnieją tylko dzięki niej. Zdaję sobie sprawę, że coraz częściej wybiera się prostszą z dróg – drogę ekshibicjonizmu, niekoniecznie tego muzycznego. To niewątpliwie znak czasów, ale cieszę się, że nie wszyscy dają się na to namówić. Wracając do rady – trzeba robić to co się czuje, ale naprawdę szczerze. Lojalnie ostrzegam, że jest to bardzo żmudna i wyboista droga. Dla mnie muzyka była od zawsze pasją i ratunkiem. Tak jest zresztą do dziś. Nie było żadnej dyskusji. Wiedziałam, że właśnie to chcę robić i liczyłam się z konsekwencjami mojego wyboru. Jeśli ktoś nie jest w 100 procentach przekonany do tego zawodu, ze wszystkimi jego blaskami, ale i cieniami, uważam, że powinien to sobie odpuścić. Bycie artystą i występowanie na scenie to praca dla osób silnych psychicznie i bardzo mocno zdeterminowanych, ale przede wszystkim, to praca przez duże P.
Jak to wszystko wygląda z perspektywy Twojej nastoletniej córki? Jak to jest, mieć znaną mamę, która też czuje się młodo? Postrzeganie rodzica przez pryzmat zawodu, który wykonujesz jest chyba trochę inne?
Tak, ale moja córka ma obecnie czas buntu – jak to u nastolatków, więc żyje bardziej w swoim świecie. Zaryzykuję stwierdzenie, że odczuwa na pewno, że jestem jedną z młodszych mam jej koleżanek. Na pewno nieco się odróżniam, między innymi przez swój styl życia, ale dla Oli nie stanowi to problemu, bo ona nie zna innego życia. Myślę, że dla jej koleżanek może być to w jakiś sposób ciekawe. Jednak mimo częstych wyjazdów, tego, że nie ma mnie w domu, staram się trzymać wszystko w ryzach. Absolutnie nie prowadzę hipisowskiego stylu życia w domu (śmiech), ale nie wyobrażam sobie życia w rytmie, który ktoś by mi narzucił.
Wróćmy na moment do muzyki. Gdybyś mając dzisiejszą świadomość muzyczną i mądrość życiową, mogła dać kilka przyjacielskich rad sobie sprzed lat, o czym być wspomniała?
Mam wrażenie, że zbyt dużo czasu odpuściłam, nie pracując nad sobą. Do pewnych rzeczy w życiu trzeba dojrzeć, żeby zdać sobie z nich sprawę. Ten moment jest potrzebny, by człowiek mógł obudzić się pewnego dnia i stwierdzić: „Nie podoba mi się to! Zmarnowałam tyle czasu, a mogłam zrobić to czy tamto”. Wcześniej nie miałam takiej świadomości. Dziś, kiedy już ją posiadam, wiem, że gdybym mogła cofnąć się w czasie o powiedzmy, dekadę, na pewno robiłabym to, co robię teraz – uczyłabym się gry na gitarze, brałabym lekcje śpiewu, biegałabym, pływałabym, ćwiczyłabym jogę – tyle, że zaczęłabym 10 lat wcześniej. Czasu nie cofnę, ale jeśli człowiek chce się rozwijać, powinien to robić bez względu na wiek.
Rozmawiał: Paweł Kawałek