Eurostudent

Portal dla studentów - kariera, praktyki, staże, praca, studia, rozrywka, konkursy. Magazyn Eurostudent

Nieustanny wywiad – rozmowa z Marcinem Mroczkiem

O polityce i Polityce, o blaskach i cieniach sławy aktorskiej (nie tylko w M jak miłość) oraz działalności w fundacji Z miłości serc opowiada Marcin Mroczek.

Z zewnątrz wygląda na to, że dużo się dzieje w twoim życiu, przede wszystkim zawodowym: Mroczek w telewizji, Mroczek w kinie, Mroczek na okładkach czasopism, na przykład na okładce Polityki, która nazwała ciebie i brata drugimi bliźniakami czwartej Rzeczypospolitej

Marcin Mroczek: To milo znaleźć się na łamach takiej gazety jak Polityka, to wielkie wyróżnienie dla nas. Nie pamiętam żeby jakiś aktor był na okładce tego pisma. A co do zdania o drugich bliźniakach, to nie szukam w tym zdaniu dodatkowych kontekstów. Pierwszymi bliźniakami Rzeczpospolitej są prezydent i prezes rządzącej partii, bo przecież to bardzo ważne osoby w państwie, a nas po prostu nazwano drugimi – taki chwyt marketingowy. Zresztą jak wynika z artykułu w żaden sposób nie dotyczy on polityki.

Bycie sławnym bardziej cię męczy czy cieszy?

Bycie sławnym jest raczej przyjemne. Fajnie czuć się wyjątkowym i zwracać na siebie uwagę. Ludzie uśmiechają się do ciebie, pozdrawiają cię. Oczywiście nie zawsze. Są takie chwile, kiedy odczuwam potrzebę prywatności, bycia zwykłym człowiekiem. Zwłaszcza gdy zdarzają się dziwne czy głupie sytuacje. Na przykład kiedy ktoś za mną krzyczy albo zaczepia w nieodpowiednim miejscu. Nie wiem, jak się wtedy zachować. Albo kiedy dziecko podchodzi do mnie z kartką i prośbą o autograf… w kościele. Odczuwam wtedy zażenowanie.

A jak się znajdujesz na studiach? Czy tam też spotykają cię takie ekstremalne sytuacje?

Na studiach sława jakoś mnie omija. Na ogół jestem traktowany jak inni studenci: mam takie same obowiązki, muszę zaliczać przedmioty i zdawać egzaminy. Jeśli w jakiś sposób jestem postrzegany inaczej, to dlatego że niektórzy profesorowie wiedzą, że jestem znany i szybciej mnie kojarzą, bo ich żony w poniedziałek czy wtorek oglądają M jak miłość. A więc jak coś przeskrobię, to innym to uchodzi, a ja czasami muszę się więcej napocić, żeby to odkręcić. Większość profesorów jednak rozumie moją sytuację i stara się iść mi na rękę.

Połączenie studiów z intensywną pracą wymaga chyba niemałych umiejętności ekwilibrystycznych.

Tak, chociaż wszystko odbywa się zgodnie z zasadą im więcej robisz, tym więcej masz czasu.

Wybrałeś kierunek, który z aktorstwem ma niewiele wspólnego – studiujesz na Wydziale Inżynierii Ludowej na Politechnice Warszawskiej. Z którą dziedziną wiążesz swoją przyszłość?

Jeszcze nie wiem, w którą stronę pójdę. Na razie staram się pogodzić obie rzeczy. Teraz gram, ale niedługo będę starał się wkręcić na praktyki na budowie. Życie pokaże, w którą stronę pójdę. Aktorstwo to taka praca, która dzisiaj jest, a jutro jej nie ma. Może się więc okazać, że za jakiś czas rynek przestanie nas potrzebować. Tak jak w przypadku wielu innych aktorów, których kariera skończyła się z dnia na dzień. Dlatego uważam, że trzeba mieć w ręku drugi fach.

Jesteś aktorem a kształcisz się na inżyniera: czy twoim zdaniem wykształcenie aktorskie jest ważne w tym zawodzie?

Myślę, że wykształcenie aktorskie jest ważne, zwłaszcza dla takiego aktora, który chce wykonywać ten zawód na poważnie. Nauka w szkole aktorskiej oznacza długie godziny pracy przez kilka lat, co potem przynosi efekty. Wystarczy popatrzeć, jak świetnie przed kamerami radzą sobie zawodowcy, ale jak życie pokazuje i amatorzy zostają świetnymi aktorami. Tajemnica tkwi chyba w tym, że trzeba czuć to, co się robi, i nic na siłę.

Wobec tego czy brak wykształcenia aktorskiego przeszkadza ci w pracy?

Czasami przeszkadza. Przeszkadzał mi zwłaszcza na początku pracy przy M jak miłość. Wyobraź sobie, że musisz zacząć coś robić, nie mając o tym żadnego pojęcia. Wtedy byłem właśnie w takiej sytuacji, bez podstaw do grania. Zacząłem więc uczyć się od innych ludzi. Podpatrywać jak oni to robią i przełamywać wstyd i lek.

Czy masz wśród nich swojego mistrza?

Nie, nie mam mistrza. Lubię oglądać piłkę nożną, ale żadnego z piłkarzy nie wyróżniam. Tak samo jest z aktorstwem. (śmiech)

Od 2000 roku jesteś kojarzony przede wszystkim z Piotrem Zduńskim z M jak miłość. Czy Piotr Zduński i Marcin Mroczek mają coś wspólnego?

Trochę mają. Ale w żadnym wypadku Piotr Zduński to nie Marcin Mroczek! Momentami zachowujemy się podobnie: raz jesteśmy bardzo poważni, a innym razem bardzo nerwowi i wybuchowi. Tak samo jak Piotrek potrafię nagle zrobić akcję albo olbrzymią awanturę.

Co jest w stanie sprowokować cię do wybuchu?

Głupota.

A z czego twoim zdaniem wynika popularność serialu?

Myślę, że serial zawdzięcza swoją popularność temu, że przedstawia zwyczajne realia życia w Polsce. Nie ma w nim bardzo bogatych wnętrz ani superluksusowych samochodów. Przedstawia problemy Polaków związane z pieniędzmi, miłością, kalectwem… Pokazuje zwykle polskie rodziny z rożnych klas społecznych, dlatego wiele osób może szukać tam czegoś dla siebie. Ale tym, co przyciąga najbardziej, jest Miłość…

Jak odnosisz doświadczenie wyniesione z planu serialowego do planu filmowego? Zagrałeś przecież rolę w Starej Baśni (2003).

To była bardzo mała rola i trudno ją nazwać filmową. Głównie jeździłem na koniu w ciężkiej zbroi, a potem mnie zabili! Zresztą nigdy wcześniej nie jeździłem konno, ale musiałem dosiąść konia, który był bardzo niespokojny i nawet zrzucił swojego pana. (śmiech)

Praca przy filmie jest zupełnie inna niż przy serialu. Tak naprawdę trudno porównać te dwa doświadczenia. W serialu pracujemy dużo spokojniej – możemy dłużej przygotowywać się do zdjęć, powtarzać ujęcia – właściwie nie mamy ograniczeń. W filmie liczy się oszczędność czasu i taśmy, na które środków u nas zwykle brakuje.

Bliżej ci do telewizji czy do kina?

Na razie gram w serialu, a więc bliżej mi do telewizji.

A ciągnie cię do teatru?

Nie, chyba nie (śmiech). Kiedyś chciałem spróbować gry w teatrze. Ale to ciężka praca, wielka trema i konieczność warsztatu.

Twoje doświadczenie telewizyjne to nie tylko serial – to także udział w programach rozrywkowych, m.in. w Bezludnej Wyspie, Ciao Darwin oraz niedawno Show!Time. Co skłoniło cię do udziału w nich?

Po prostu dobrze się czuję w takich programach. Takie programy jak Bezludna wyspa istnieją po to, by widzowie poznali nie aktora, ale prawdziwego człowieka, a to jest moim zdaniem bardzo potrzebne. Natomiast w Show!Time mogłem pokazać się z jeszcze innej strony, w jeszcze innym świetle. Dlatego jako blondyn o jasnej cerze ubrałem czarną perukę czy jako mężczyzna przebrałem się za kobietę.

Show!Time nie było twoim pierwszym spotkaniem z rozrywką, a dokładnie z tańcem – miałeś już doświadczenie dzięki zespołowi Caro Dance. Czy to prawda, że mama zapisała ciebie i brata do zespołu niejako za twoimi i brata plecami?

Nie do końca za naszymi plecami, ale – powiedzmy – nie za naszą pełną zgodą. Mieliśmy wtedy po kilkanaście lat i zamiast tańczyć, woleliśmy zapisać się do Pogoni Siedlce i biegać za piłką. Z czasem jednak zaczęliśmy chodzić na próby bez przymusu. W zespole było świetne towarzystwo: uczestniczyliśmy w wielu mistrzostwach, zjechaliśmy kawał Europy. Dzisiaj ta inwestycja procentuje.

Oprócz grania, tańczenia i studiowania prowadzisz fundację Z miłości serc.

Kilka miesięcy temu nasza koleżanka, Agnieszka, dowiedziała się, że ma złośliwego raka kości ramieniowej. W krótkim czasie przeszła kilka chemioterapii, ale zabrakło środków na dalsze leczenie. Wtedy moja dziewczyna, Agnieszka Popielewicz, wpadła na pomysł założenia fundacji Z miłości serc – żeby pomagać Agnieszce i innym ludziom chorym na raka. Nie wykładamy pieniędzy, lecz organizujemy imprezy, w które włączają się rodziny i bliscy osób chorych. Taka forma pomocy jest chyba najbardziej potrzebna: polega na wspieraniu w wierze i zaangażowaniu bliskich, a to pomaga wyjść z choroby.

Fundacja działa dopiero od kilku miesięcy, ale ma już na koncie koncert. Odbył się on 22 kwietnia bieżącego roku: w wynajętej sali kinowej w Katowicach zagrało kilka zespołów, między innymi Goya, Szymon Wydra i Papa Dance, Mezo, Verba, Pin. Mieliśmy miesiąc na zorganizowanie wszystkiego. I zrobiliśmy to w ekspresowym tempie – potwierdzi to każdy, kto wie, ile przygotowuje się występ na żywo kilku zespołów. Oprócz koncertu odbył się także turniej w ruletkę sponsorowany przez Casino Poland oraz losowanie wartościowych nagród. […].

Jaki jest zakres jej obecnej działalności?

Zbieramy środki dla najbardziej potrzebujących. Mamy bardzo dużo zgłoszeń. Rozpatrujemy je i staramy się wybrać tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Wszyscy, którzy chcą pomagać mogą się dołączyć – jesteśmy otwarci na wolontariat, ale także na podejmowanie przez samych wolontariuszy różnych inicjatyw. Dla zainteresowanych podam stronę: www.zmilosciserc.pl.

Jeśli przeprowadzałbyś ze sobą wywiad, jakich tematów unikałbyś, a o czym opowiedziałbyś chętnie?

Życie codzienne jest jak nieustanny wywiad ze sobą samym! Przeprowadzam go codziennie, nie pytając o nic.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Katarzyna Musioł