Mieszanka love story i kina gangsterskiego.
Fabio (Marcin Dorociński, nagroda dla najlepszego aktora FPFF w Gdyni) symuluje chorobę psychiczną, szykując sobie alibi przed planowaną egzekucją na zlecenie. W klinice psychiatrycznej poznaje Luizę (Patrycja Soliman), wrażliwą córkę małomiasteczkowego polityka (Krzysztof Stroiński), który dla dobra kariery nie waha się przed ubezwłasnowolnieniem dziewczyny, wstydząc się jej niekonwencjonalnych zachowań. Fabio, rozbrojony niewinnością i bezbronnością Luizy, bierze ją pod opiekę. Stopniowo przyjaźń przeradza się w coś więcej.
W początkowej fazie castingu miał Pan wątpliwości czy Patrycja Soliman zagra Luizę. Co zadecydowało o tym, że Patrycja zagrała tytułową rolę?
Proces powstawania filmu to proces bardzo złożony. To nie jest tak, że ja miałem wątpliwości czy Patrycja może zagrać tę rolę. Po prostu zawsze, gdy brałem pod uwagę którąś z kandydatek, widziałem inny film. Cieszę się, że zdecydowałem się na Partycję. To jest mój wygrany los na loterii. Natomiast mogę sobie wyobrazić jak wyglądałby ten film, gdyby rolę Luizy zagrała jakaś inna aktorka. Ale to byłby inny film. A co by było, gdyby rolę Marilyn Monroe dostała Audrey Hepburn? W tego typu opowieściach decyzje obsadowe zmieniają często cały zamysł filmu. Michael Shurtleff , reżyser castingowy filmu „Absolwent”, do tej pory jest dumny z tego, że zamiast wysokiego 19-letniego blondyna zaangażował 30-letniego niskiego bruneta. Wbrew pierwotnemu wyobrażeniu postaci.
Marcin Dorociński stworzył ciekawy duet z Patrycją. Ona czyli Luiza – nietypowa nastolatka z „problemami duszy”, on jako Fabio – również nietypowy, tyle że gangster o bardzo czułym sercu…
Marcin to znakomicie wyczuł. Wiedziałem, że on jest w ogóle bardzo dobrym aktorem. Dobrym, bo ma świadomość swojej siły i swojej ułomności, potrafi odnosić się do siebie z ironicznym dystansem. To są wielkie wartości, które nieczęsto towarzyszą amantom, najczęściej zakładającym, że są tylko do oglądania, zakochanym w sobie, niezdolnym do ujawniania prawdziwych uczuć. W przypadku Marcina to właśnie skala autoironii i zdolność pokazania wielu różnych emocji zdecydowały o tym, że zebrał tak wiele pochwał za tę rolę. Od początku obaj czuliśmy, że to jest jego wielka szansa. Z radością patrzyłem jak Marcin konsekwentnie pracował. Warto zwrócić uwagę na detale – choćby prześledzić momenty, w których pojawia się nerwicowe mruganie okiem, na tyle subtelne, że trudno zauważyć to za pierwszym razem.
Ulepił postać niejednoznaczną – silnego, ale wrażliwego człowieka, rozdartego wewnętrznie między okrucieństwem a czułością.
Maciej Wojtyszko – reżyser, dramatopisarz, autor scenariuszy oraz utworów dla dzieci; absolwent Liceum Technik Teatralnych w Warszawie (1965). Początkowo studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Jako prozaik debiutował w roku 1966. Autor kilku książek dla dzieci
i młodzieży (m.in. „Bomba i inni”, „Antycyponek”, „Trzynaste pióro Eufemii”, „Tajemnica szyfru Marabuta”, „Synteza”).
Muszę przyznać, że na specjalne przygotowania nie było czasu. Rolę Luizy dostałam w ostatniej chwili, można nawet powiedzieć, że z doskoku, na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć. Taka sytuacja jest niezwykle trudna dla aktora, szczególnie gdy ma do zagrania złożoną postać. Bardzo pomogły mi spotkania z reżyserem i rozmowy na temat tej roli i problemu schizofrenii. Ustaliliśmy wtedy, że choroby, właśnie schizofrenii po prostu nie gramy. Mieliśmy zdjęcia w Szpitalu Psychiatrycznym w Tworkach, gdzie przeprowadziliśmy konsultacje z sanitariuszami i z lekarzami. Sceny zrealizowane tam, były rzeczywiście bardzo trudne do grania. Bez spotkań ze specjalistami na pewno byłoby nam ciężko je zagrać.
Patrycja Soliman – aktorka, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (rok ukończenia studiów: 2006); laureatka II Nagrody za role Maszy i Iriny w „Trzech siostrach” oraz za rolę Służącej Róży van der Blaast w „Bezimiennym dziele” na XXIV Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w 2006 roku.
Wróćmy do chwili, gdy po raz pierwszy przeczytał Pan scenariusz „Ogrodu Luizy”. Jakie były Pana odczucia?
Od początku ten scenariusz bardzo mi się podobał. Podobało mi się również to, co Pan Maciej Wojtyszko chciał z tą historią zrobić. Jedno, co nie wzbudziło mojego zachwytu to dialogi – one budziły moje obawy.
Wydawały mi się nieprawdziwe i sztuczne. Dlatego powiedziałem Maćkowi w pewnym momencie, ale myślę, że on to przewidział, bo jest to piekielnie inteligentny człowiek, że wyglądam jak…. ubrany….. I on się na to zgodził, reszta po prostu sama wyszła.
Nie tak często zdarza się by aktorzy mieli tak mało uwag do scenariusza, a przede wszystkim do swoich ról.
Nie mogę wypowiedzieć się na temat całej konstrukcji scenariusza – to bardziej reżyser powinien – mogę mówić jedynie o swojej roli. Zawsze jest tak, że do tego, co sobie wymyśli scenarzysta a potem reżyser, dochodzi jeszcze aktor i jego pomysł. On dokłada swoje emocje, odczucia, uczucia, także to jaką jest osobą, jaki ma charakter, osobowość. Na kształ roli filmowej składa się bardzo wiele elementów, to jest wypadkowa wizji scenarzysty, reżysera i aktora, oprócz tego jeszcze wielu innych osób. Na tym polega realizacja filmów – to wspólne dzieło bardzo wielu ludzi. My mieliśmy to szczęście, że podczas realizacji „Ogrodu Luizy” to, co było napisane w scenariuszu i to, co mówił nam Pan Maciek inspirowało nas do tego, by kreować i cały czas dodawać coś od siebie. W ten sposób powstawały role Luizy i Fabia. Myślę, że można powiedzieć, że była to pełna współpraca.
Choć Luiza i Fabio bardzo się różnią, stworzyliście Państwo, wraz z Patrycją Soliman niezwykle udany, wręcz harmonijny duet. Trudno było osiągnąć takie porozumienie?
Nie. Wynika to także stąd, że prywatnie też jesteśmy troszkę innymi ludźmi. Na pewno też pomagał nam scenariusz, tak to przecież zostało napisane: dziewczyna z problemami i chłopak z innego świata. Ale tak naprawdę Fabio zajmuje się tym czym się zajmuje, bo musi. Nie jest powiedziane, że on chce to robić, że sprawia mu to przyjemność. Tak naprawdę jest wrażliwy. Wcześniej po prostu nie było w jego życiu okazji, by ta wrażliwość mogła wyjść na plan pierwszy. Luiza odkrywa w Fabiu uczucia i emocje ukryte bardzo głęboko. Do czasu spotkania tych dwojga nie było widać prawdziwej strony jego natury. Moim zdaniem, dzięki Luizie Fabio odkrywa to jaki jest naprawdę.
Wrażliwy, szczery i romantyczny. Na co dzień po prostu nie dane jest mu to okazać.
Jak określiłby Pan współpracę z Patrycją Soliman? To pierwsza duża rola tej młodziutkiej aktorki.
Nasza współpraca układała się bardzo dobrze. Patrycja to mądra, wrażliwa i piękna dziewczyna, współpracowało nam się świetnie, przynajmniej ze swojej strony mogę tak powiedzieć. Nie miało znaczenia który to film Partycji.
To jest troszkę bajka. Ale to chyba nie powinien być zarzut. Może to stwierdzenie pada, dlatego, że film ma szczęśliwy finał i że łączą się ze sobą osoby, które na początku filmu kompletnie do siebie nie pasują. Są to dość skrajne postaci, a w pewnym momencie okazuje się, że mają jakiś wspólny mianownik. Ale przecież życie składa się z różnych emocji, często wybieramy sobie za towarzyszy życia osoby o charakterach, osobowościach, zainteresowaniach kompletnie innych od naszych, i takie związki też są szczęśliwe – niektórzy nazwą to bajką inni życiem.
Fabio jest gangsterem, ale to typowy czuły drań, czy może raczej drań o czułym sercu. W kinie często spotykaliśmy tego typu bohaterów. Czy inspirował się Pan jakimś filmowym bohaterem grając Fabia?
Nie, ja w ogóle nie kojarzyłem tego wiersza, dla mnie to nie była wskazówka aktorska. Podstawą mojej pracy był scenariusz i uwagi reżysera.
W takim razie o czym jest „Ogród Luizy”, tak według Pana, o czym opowiada ten film?
O tym, żeby iść za głosem serca. Opowiada o sytuacji spotkania z drugim człowiekiem.
I nawet jeśli na początku nie wiemy kto to jest, to za jakiś czas może się okazać, że ta osoba odegra bardzo ważną rolę w naszym życiu. Dzięki takiej osobie możemy odkryć swoje prawdziwe ja, coś co mamy schowane głęboko, ukryte przed światem. I ten film opowiada właśnie o tym – nie wolno się uprzedzać do ludzi. W życiu spotykamy tych, którzy po jakimś czasie mogą się stać dla nas bardzo ważni, czy wręcz odegrać w naszym życiu jedną z najważniejszych ról. Nawet jeśli początkowo wydaje nam się, że jest to człowiek, który nie pasuje do nas i do naszego życia. Dlatego nigdy nie można przekreślać nikogo na starcie.
Marcin Dorociński – aktor, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie (rok ukończenia studiów: 1997); laureat nagrody za rolę Kreona w „Antygonie” Helmuta Kajzara na XV Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w 1997 roku; aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie