Są młodzi, zdolni i bardzo pewni siebie. Do biura wkraczają w japonkach i z iPhonem na uszach. Zapału do pracy im nie brakuje, a poziomem ambicji i determinacją wyprzedzają niejednego starszego pracownika. Dla generacji Y, czyli osób urodzonych po 1980 roku, nadeszły jednak cięższe czasy.
W pierwszym półroczu 2009 roku przedsiębiorcy, w obawie o przyszłość firmy, stawiali na doświadczoną, a co za tym idzie „wiekową” kadrę. Nowicjusze zostali zepchnięci na dalszy plan. Z miesiąca na miesiąc rosły szeregi pozostających bez pracy młodych obywateli Unii Europejskiej. W maju 2009 roku stopa bezrobocia wśród Europejczyków w wieku 15-24 lata ukształtowała się na poziomie 19,5% i była o ponad 4 punkty procentowe wyższa niż rok wcześniej – wynika z danych Eurostatu. Czy rzeczywiście w dobie kryzysu pokolenie Y nie ma firmie nic do zaoferowania?
Niebagatelne pomysły, kreatywność, spojrzenie na problem z zupełnie nowej perspektywy – wielu pracodawców zapomina o tych atutach najmłodszych uczestników rynku pracy. Tymczasem wprowadzenie do zespołu „świeżej krwi” może okazać się najlepszym sposobem na wyjście z okresu stabilizacji i ponowne wkroczenie przez firmę w fazę rozwoju. Z drugiej strony warto pamiętać, że współczesnego dwudziestoparolatka od starszych kolegów różni nie tylko wiek i doświadczenie. Generacja Y to nowe spojrzenie na pracę zawodową oraz pracownika. Do najbardziej problematycznych cech generacji Y możemy zaliczyć roszczeniową postawę wobec pracodawcy. Młody pracownik dokonuje kalkulacji oraz stawia wysokie wymagania dotyczące zarówno płacowych, jak i pozapłacowych warunków zatrudnienia. Jest niechętny do podporządkowania się regułom, preferuje komunikację elektroniczną w miejsce tradycyjnej oraz oczekuje bieżącego feedbacku. Z kolei rutyna oraz brak możliwości dalszego rozwoju stają się wystarczającym powodem do szukania nowego zatrudnienia.
Źródło: rynekpracy.pl