W połowie XVII wieku, w czasie wojny domowej w Anglii Oliver Cromwell wpadł na pomysł zreorganizowania swojego wojska. W oddziałach zaprowadzono żelazną dyscyplinę, zniesiono wszelkie przywileje i dołożono starań, by ruszających do bitwy zmienić w religijnych fanatyków. Udało się – armia nowego wzoru (bo tak nazwano zreformowane przez Cromwella pułki) okazała się być niepokonaną.
Na samym początku lat 80. poprzedniego stulecia w angielskim Bradford armia nowego wzoru raz jeszcze (jak, nie przymierzając, tatrzańscy śpiący rycerze) ruszyła do boju – kiedy to charyzmatyczny lider Justin Sullivan powołał do życia nowofalową grupę New Model Army.
Również i ten bój skończył się zwycięstwem – Sullivan i jego żołnierze przebojem przeszli przez pierwszą dekadę swojego istnienia, stając się jednym z najlepiej rozpoznawalnych zjawisk postpunkowego brytyjskiego grania, a i później demonstrowali mniej lub bardziej przekonującą, ale jednak stałą gotowość bojową.
Czego najlepszym dowodem najnowszy, dziesiąty już, album chłopaków z Bradford, High. Najlepszym – zarówno w złym, jak i dobrym znaczeniu tego słowa. Bo dostajemy tu takie New Model Army, jakie znamy z najświetniejszych ich albumów, tych z końca lat 80. – niegrzeczne, łączące punkową, gitarową agresję i nowofalowy niepokój z łatwo wpadającymi w ucho, balansującymi gdzieś na krawędzi wyspiarskiego folku melodiami. Ten zespół jest rozpoznawalny od pierwszych akordów – i najzagorzalsi jego fani będą zachwyceni. A ci mniej zagorzali? Ich High chyba nieco rozczaruje – bo jakoś niepokojąco przypomina choćby legendarne Thunder and Consolation. Sullivan i jego armia po prostu trochę się zatrzymali – a nie to było siłą wojsk Cromwella…
New Model Army, „High”, Sonic Records