W dzieciństwie był ślicznym chłopcem z ksywką „Amorek”. W przedszkolu całował się za domkiem z Magdą B. Podstawówkę skończył z wyróżnieniem. Później był ogólniak i przerwane studia. Dziś członek Vavamuffin, jeden z najlepszych polskich nawijaczy i tekściarzy. Od zawsze zafascynowany muzyką, sportem i rodzimą Warszawą. W „Eurostudencie” opowiada o swojej debiutanckiej solowej płycie.
Ogólnie rzadko zdarzają mi się sny z fabułą, ale akurat dzisiaj śniłem o tym, że grałem koncert, który przerywaliśmy z różnych, bardzo dziwnych powodów. Na przykład na parzenie herbaty. We śnie publiczność wychodziła, a później wracała. Może to taka przestroga, żeby jeszcze lepiej przygotowywać się do koncertów?
No dobrze, a ten odważny i trochę atakujący sen, o którym opowiadasz w singlowym utworze, przyśnił Ci się naprawdę?
To bardziej taka figura do przedstawienia tamtej liryki. Atakujący? W kawałku Telehon nie ma nic, co mogłoby kogokolwiek obrazić.
Tak? A bombardowanie krakowskiej siedziby radia RMF FM w teledysku do tej piosenki?
Ale przecież nie ja robiłem ten teledysk (śmiech). W piosence śpiewam jedynie, że w tym moim wyśnionym świecie, nie ma radia RMF FM. Ale ja go nie oceniam. Nie mówię, że jest złe czy dobre. Po prostu go tam nie ma. Poza tym, wiadomo, że ta piosenka i tak by nie poleciała w RMF FM (śmiech).
W utworze pojawia się też m.in. Doda.
Tak, jako symbol. I nie pod kątem tego co robi, a co robią polskie media. O to kogo i jak kreują. To przerażające, że w głównych polskich rozgłośniach radiowych nie leci nic poza popowym mainstreamem, którego właśnie symbolem obecnie jest Dorota. Ja absolutnie nie jestem za tym, żeby w Radiu Zet leciała awangardowa muzyka, ale za tym, żeby na 10 puszczanych piosenek, puszczano jedną inną od pozostałych – Czesława, który Śpiewa, Marikę, Vavamuffin czy Lao Che. Żeby pokazać ludziom-słuchaczom, że muzyka jest różna.
Bo gusta należy kreować, a nie odpowiadać im?
Dokładanie. Ci, którzy w polskich mediach niby kreują gusta słuchaczy, nie są żadnymi kreatorami. Schlebiają temu, co i tak jest popularne, proste i łatwo przyswajalne. Ja naprawdę nikogo nie chciałem i nie chcę obrażać. Jeżeli ktoś lubi słuchać Dody to OK. Ja lubię słuchać Lao Che. Wyobraź sobie, że reżyser Łukasz „Rusek” Rusinek za teledysk do piosenki Telehon dostał w tym roku Yacha w kategorii najlepszy debiut realizatorski. Poza TVP Kultura – mimo, że w utworze pojawia się również umiarkowanie pochlebna opinia o samej TVP – która ten klip puszczała, żadna inna stacja nie była zainteresowana jego emisją. Przyznaj, czy nie dziwne jest to, że odbiorcy chwalą dany teledysk, on dostaje prestiżową nagrodę, a nie można go obejrzeć w telewizji muzycznej?
Lubisz tę swoją solową płytę?
Poświęciłem jej dużo czasu i pracy. Włożyłem w nią również dużo serca. Dla mnie z płytami jest trochę jak z dziećmi. Dziecko jednak dorasta i stale można je czegoś uczyć, a ono się wciąż doskonali. Z płytą natomiast jest tak, że jak ją wydasz, to nie jesteś w stanie jej już poprawić. Więc z biegiem czasu pojawiają się takie myśli, że tu można było zrobić coś inaczej, tu coś dośpiewać, a tam zamienić. Ja w ogóle jestem malkontentem, jeśli chodzi o swoją działalność muzyczną, ale o dziwo z tej płyty naprawdę jestem zadowolony.
Muzyczna stylistyka tej płyty jest mocno eklektyczna. Zamierzony efekt czy przypadek?
Robiliśmy po prostu numery, które nam się podobają, wiedząc, że są dziwne i różne od siebie. Uznaliśmy to za atut i poszliśmy do końca tym tropem. Ale dopiero pod koniec prac nad płytą, zorientowaliśmy się, że ona będzie aż taka różnorodna.
A teksty? O czym na niej śpiewasz?
Jest o moim postrzeganiu świata. Chciałem, by było na niej dużo historyjek. Chodziło mi trochę o przywrócenie takiego folkloru warszawskiego w realiach współczesnej Warszawy i Polski. Teksty opowiadają o mnie, moich przyjaciołach i naszych przeżyciach.
Masz świadomość, że jako tekściarz jesteś wybitnie ceniony? Twoje teksty pojawiają się w kultowej „Lampie”, obok tekstów Stasiuka i Brzoski. Omawia się je również na zajęciach z literaturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim.
Stawianie mnie obok Stasiuka jest bardzo przyjemne, ale i mocno przesadzone. Ja piszę tylko piosenki. Tak naprawdę moje teksty są bardzo różne. Niektóre nie do końca wypieszczone. Ale jest rzeczywiście kilka takich, z których jestem zadowolony, a nawet dumny. O Nike jednak na razie nie myślę.
Dlaczego więc z takim talentem literackim nie wybrałeś się na polonistykę?
Kiedy szedłem na studia, można było zdawać jednocześnie na kilka kierunków. Startowałem na Uniwersytet Warszawski i dostałem się na polonistykę, rusycystkę i filozofię. Pomyślałem wtedy, że rusycystyka to taka sama filologia jak polonistyka, a przy okazji poznajesz język, który może ci się przydać w wielu, niekoniecznie literackich momentach życia. Nie ukrywam jednak, że pewien wpływ na moją decyzję miało również to, że moi rodzice są rusycystami.
I jak wspominasz studia na rusycystyce?
Są bardzo specyficzne. Z wielu powodów nieznośne i męczące. Nienawidziłem metodyki nauczania języka rosyjskiego i wszystkiego co wiązało się z przygotowywaniem do zawodu nauczyciela. Ostatecznie na czwartym roku je przerwałem. Porwała mnie praca muzyczna, brakowało mi czasu na naukę i miałem trochę tyłów z trzeciego roku.
To negatywy. A pozytywy tych studiów?
Szczególnie dobrze wspominam niektórych wykładowców. Każdemu takich życzę. Uczyli mnie ludzie o szerokich horyzontach, o ogromnej wiedzy, którą potrafili zainteresować i przekazać. Poza tym miałem na studiach naprawdę bardzo fajnych ludzi. Nie tylko u siebie na roku, ale również na pokrewnej filologii białoruskiej czy ukraińskiej. Spędziliśmy z tą ekipą wiele długich godzin w barku w Instytucie Filologii Rosyjskiej. Część z tych znajomości przetrwała do dziś.
Dziękuję Ci za rozmowę.
Rozmawiał Mateusz Szymkowiak