Michał Koterski, odtwórca m.in. głównej roli w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami, opowiada o karierze debiutującego aktora, trudnych początkach, swoim stosunku do grania w serialach, reklamach i brania udziału w castingach, a także planach aktorskich i zmaganiach, aby je zrealizować.
W jednym z wywiadów mówiłeś: Nigdy nie chciałem występować w filmach, mój ojciec mi proponował różne rzeczy, a ja odmawiałem. Jak zatem trafiłeś na duży ekran? Co się takiego wydarzyło w twoim życiu, iż postanowiłeś zostać aktorem?
Michał Koterski: Właściwie to nie ma żadnej błyskotliwej historii. To prawda, na początku nie chciałem występować w filmach ojca, ale jak byłem w liceum, chciałem w jakiś sposób zaistnieć. Ojciec wtedy robił film Ajlawiu i pomyślałem sobie, że jak wystąpię z Pazurą, to będę taki cool i wszystkie laski będą zwracać na mnie uwagę. Wystąpiłem w Ajlawiu tylko po to, aby zaistnieć wśród rówieśników i zdobyć ich akceptacje. Nie wiązałem z tym żadnych planów. Potem tak się zdarzyło, że ojciec zaproponował mi występ w Dniu świra. Zgodziłem się, chciałem przeżyć przygodę. I wtedy zasmakowałem w aktorstwie. A potem była główna rola w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałem, co chcę robić w życiu – to znaczy chciałem zostać piłkarzem, ale życie inaczej mi się potoczyło, a aktorstwo stało się drugą rzeczą, która mnie zakręciła i zaciekawiła. Dobrze się czuję przed kamerami, a pracować z takimi ludźmi jak mój ojciec czy Marek Kondrat, to coś niesamowitego co nieczęsto zdarza się w polskim filmie.
Czy zagranie jednej z głównych ról w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami zmieniło twoje życie? Czym się zajmujesz obecnie?
Oczywiście, że zmieniło – i na dobre i na złe. Wychowałem się trochę na ulicy i jest dla mnie szokiem, kiedy ludzie zaczepiają mnie, proszą o autograf, fotografują. Nie bardzo daje sobie z tym radę i czasami mam poczucie że zaczynam od tego wariować. Ale, z drugiej strony, czasami jest to też przyjemne: czuję się doceniony. Dzięki temu filmowi mam możliwość robienia rzeczy, o których marzyłem.
Chciałbym występować w filmach fabularnych, jednak na razie nie mam takich propozycji, a te, które dostaję, nie satysfakcjonują mnie. Mój ojciec mówi: to nie jest bieg na setkę, to jest bieg na długi dystans. Będę cierpliwy. Janusz Gajos przez dziewięć lat nie grał nigdzie po Czterech pancernych – a teraz jest jednym z najlepszych aktorów w Polsce. Poza tym, przede mną jeszcze studia do skończenia, a mam problemy z bywaniem na nich.
Jak pracowało ci się ze znanymi aktorami? Czy praca w towarzystwie – na przykład – Marka Konrada stresuje?
Nigdy nie byłem pilnym uczniem, ale kłopoty miałem dlatego, że rzadko bywałem w szkole. Jednocześnie byłem bardzo ambitny, bo moi rodzice coś osiągnęli w życiu i ja też chciałem coś osiągnąć. Chciałem także zrobić coś, co pomogłoby mi podnieść moje poczucie wartości i pomóc zaistnieć. To mną kierowało w pracy przy filmie. A czy byłem zestresowany? Każdy, kto jest początkującym aktorem, a pracuje ze znanymi, jak na przykład Marek Kondrat, byłby zestresowany. To są dla mnie aktorzy z najwyższej półki: nie można sobie chyba wymarzyć lepszych początków w aktorstwie. Jest to stresujące i zarazem bardzo mobilizujące, żeby nie zaniżyć poziomu. Poza tym, dobrzy doświadczeni aktorzy są w stanie bardzo pomóc. Dużo zawdzięczam Markowi Kondratowi: bardzo pomagał mi przy tym ostatnim filmie. Kiedy przychodziłem w kiepskim nastroju, Marek potrafił mnie rozbawić i wziąć trochę technicznych rzeczy na siebie, żebym nie musiał się tym zajmować.
A jak pracowało ci się z ojcem?
Tak komfortowych warunków, jakie miałem przy tym filmie, pracując z moim ojcem, nie będę miał już nigdy. On czuł moje wahania nastroju, kiedy byłem zestresowany – zawsze był blisko, pomagał i wspierał mnie.
Film Wszyscy jesteśmy Chrystusami odniósł sukces, a ty stałeś się popularny. Jednak jest to bardzo osobisty film. Nie obawiałeś się wchodzenia w twoje prywatne życie, w relacje z ojcem?
Pewnie, że się bałem. Jednak tego filmu nie robiłem po to, by zaistnieć przy kolegach czy przeżyć przygodę. Ten film jest dla mnie czymś więcej – jest misją. Każdy z nas przeżywa takie rzeczy i ja się tego nie wstydzę. Nikt nie ma kolorowego życia. Ja się cieszę, że się na to odważyłem i że pomógł mi w tym mój ojciec.
Oglądając ten film, mam wrażenie, że to prawda o tobie. Ile w tym prawdy, a ile filmowej fikcji? Pytam, bo ojciec chciał abyś był naturalny – byłeś bardziej sobą czy filmowym Sylwkiem?
Jest taka zasada, że jeśli nie masz pomysłu na postać, to sięgnij do siebie, przypomnij sobie podobne wydarzenia ze swojego życia. We mnie jest tyle z tej postaci, ile w każdym aktorze zostaje po odegraniu roli. Ojciec chciał bym był naturalny w tym sensie, żebym nie zagrywał, nie próbował fałszować obrazu rzeczywistości – tego, jaki naprawdę jest człowiek i jak przeżywa emocje. Dzisiaj obowiązuje tendencja, żeby brać do filmu młodych aktorów, a nawet ludzi z ulicy, którzy nie mają maniery i nie zakłamują rzeczywistości. To nie jest teatr, tu nie można nic udawać, trzeba wczuć się w postać.
Co czułeś, widząc film i siebie na ekranie?
Pierwszy raz oglądałem go na premierze i, szczerze mówiąc, nie miałem jakiś odczuć. Tyle rzeczy działo się wokół, tyle emocji związanych z premierą… Dopiero za drugim razem poczułem, że mój ojciec zrobił coś niesamowitego dla młodych ludzi i dla mnie. Bo ja oglądałem ten film nie przez pryzmat granej postaci, ale przez pryzmat głównego bohatera, który popełnił błędy w życiu i których już nigdy nie naprawi. Ten film może nie zmieni ludzi, ale uświadomi im, jak może potoczyć się życie uzależnionego człowieka i tylko od ludzi zależy jakich dokonają wyborów. Oglądając ten film, zrozumiałem, jakich błędów mogę uniknąć. I dzięki temu filmowi mogłem powiedzieć mamie, że ją kocham.
Czytasz recenzje? Przejmujesz się nimi?
Teraz takich różnych pierdół nie czytam, ale zaraz po filmie czytałem recenzje, bo chciałem wiedzieć, jak film został odebrany. Źle znoszę krytykę: jak coś robię, to chcę to zrobić jak najlepiej. I było mi ciężko, kiedy czytałem krytyczne recenzje. Potem dowiedziałem się od doświadczonych osób, że najważniejszy jest widz, a nie krytycy. Dla mnie najważniejszy jest człowiek: gdy podchodzi do mnie młody człowiek i mówi: stary, zagrałeś to naprawdę zajebiście, to wiem, że zrobiłem coś super. Nauczyłem się nie przejmować krytyką – niepochlebnymi recenzjami. Obchodzą mnie tylko widzowie.
Czy takie życie filmowe uzależnia? Czy chcesz się związać z aktorstwem i czy zabiegasz jakoś o role – wiesz – castingi, bankiety, agencje aktorskie?
Moim marzeniem jest być aktorem i wystąpić na deskach teatru offowego. Myślę, że aby być dobrym aktorem, trzeba grać w teatrze. Chcę to robić, ale nie zabiegam o to, bo byłem raz na castingu i czułem się, jakbym się gówna nażarł. Nie chcę przeżywać upokorzenia. Wolę stanąć za barem, niż wchodzić komuś w tyłek i robić jakieś kretyńskie rzeczy. Jeżeli ktoś docenia to, co zrobiłeś, to zaprasza cię do wykonania roli lub na casting, ale taki w pełni profesjonalny – taki, na którym dostajesz tekst i odgrywasz rolę. Nie będę biegał od castingu do castingu i robił z siebie pajaca. Jeżeli tak musi być, to nigdy nie zostanę aktorem.
Co zatem robisz, aby kształcić swoje umiejętności aktorskie?
Chciałbym, jak już mówiłem, wystąpić w teatrze offowymi i ostatnio pojawiła się taka szansa, ale nie chcę o tym mówić, żeby nie zapeszać. To jest dopiero dogrywane. Mam też propozycje prowadzenia audycji radiowej, czytania fragmentów książek. To także może mi pomóc w rozwoju. Na pewno nie wybiorę się do szkoły aktorskiej, bo jest mi to do niczego nie potrzebne.
A nie chciałeś wykorzystać momentu bycia na fali i, na przykład, wystąpić w reklamie?
Miałem takie propozycje, ale dopóki nie będę do tego zmuszony, dopóki nie będę miał rodziny na utrzymaniu, nie chcę tego robić. Ja sobie dam radę – nie potrzebuję jeździć porsche. Jak będę miał dzieci i będę musiał zapewnić im byt – a w tym zawodzie wszystko jest niepewne, raz jesteś na świeczniku, a raz nie – to mogę występować w reklamie. Nie oceniam negatywnie tych, którzy występują w reklamach: honorarium aktora, który gra główną rolę, jest w Polsce żałosne. To tyle, co za nagranie reklamy w dwa dni.
Tuż przed premierą Wszyscy jesteśmy Chrystusami zaproponowano mi udział w reklamie piwa. To była bardzo kusząca propozycja, za bardzo duże pieniądze, jakich w życiu nie widziałem i pewnie jeszcze długo nie zobaczę. W pierwszym momencie wydawało mi się, że się zgodzę – już miałem listę zakupów za te pieniądze. Ale jak sobie pomyślałem, jaki zrobiłem film, to jeżeli reklamowałbym piwo, nikt by mi w filmie nie uwierzył. To był trudny wybór i jak zrezygnowałem, to trochę pocierpiałem.
W jednym z wywiadów mówiłeś, że masz marzenie, aby napisać scenariusz. O tym, jak chłopak poszukuje autorytetów i jakie na niego czekają pułapki. Oparty na moim życiu, choć będzie tam też życie mojego ojca widziane moimi oczami. Może to jest twoja droga życiowa?
Chcę zrobić tylko ten jeden film. Wiem, że mojemu ojcu nie dorównam. Nie chcę tego próbować, nie chcę być z nim porównywany. Lepiej nie dotykać czegoś, w czym nie będę naprawdę dobry. Dlatego nie chcę robić filmów, ale zrealizować tylko ten jeden scenariusz. Mój ojciec nauczył mnie, że jedyną filozofią, jaka może się sprawdzić w życiu, jest idealizm. Chciałbym ten film zrobić z pomocą ojca – bo sam nie mam takiego warsztatu i wiem, że robienie filmów to ciężka praca. I jeżeli reżyser jest do dupy, to film tez jest do dupy.
To są twoje plany, ale pomówmy tym, co ostatnio oprócz zagrania w filmie Wszyscy jesteśmy Chrystusami udało ci się zrealizować: grasz jedną z głównych ról w serialu telewizyjnym Anny Jadowskiej, którego emisja zaplanowana jest na przyszły rok. Czy aby istnieć na filmowej scenie, trzeba grać w serialach?
Nie mam nic do ludzi, którzy grają w serialach – bo seriale są ludziom potrzebne. Wystarczy spojrzeć na ich popularność. Tak samo jest z komediami romantycznymi, które są krytykowane, a miliony ludzi je ogląda. Ja jednak nie chcę brać w tym udziału: nie chcę występować w sitcomach. Co innego, jak jest dobry reżyser, taki jak Anka Jadowska – sama przyjemność z nią pracować. Wolę iść do pracy niezwiązanej z tym zawodem, niż robić rzeczy których nie czuję.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Grażyna Jancik