O swojej nowej płycie, polskim rynku muzycznym i szansach młodych artystów na debiut, a także swoich powiązaniach ze…studentami opowiada Mateusz Krautwurst, lider zespołu The Positive.
Jak byś zachęcił studentów do kupienia i posłuchania twojej płyty? Co nas na niej czeka, co może zaskoczyć?
Mateusz Krautwurst: Ciężko jest zachęcić studentów czy tych, którzy studia już skończyli do kupna czegokolwiek;) Nie będę ściemniał, że nasza muzyka jest wyjątkowo odkrywcza, że najbardziej wyjątkowa i że przeznaczona dla uszu każdego;) Myślę, że część tekstów szyderczo obrazuje świat, w jakim studentom przyjdzie zmierzyć się z życiem. W tym świecie przecież funkcjonują muzycy z The Positive oraz ja, który te teksty lepiłem. Większość to nienaciągane opowieści o frustracjach, o tym, co mnie śmieszyło, gdy byłem studentem oraz o tym, jakie emocje mną szarpały, jak postrzegałem miłość czy jak trudno jest zrozumieć kobiece myślenie. Utwory, które zawiera ta płyta powstały w czasie moich studiów, więc pełne są prawdziwych, naturalnych emocji oraz… w pewnym sensie buntu, który obrazuje „Bond”, „Popik” czy „Liryk”. Nikogo tą płytą nie chcemy z The Positive zwodzić czy oszukiwać – to zapis muzyki, która powstała zpotrzeby serc:) nie na zamówienie czy dla celów komercyjnych. Cieszy fakt, że płyta faktycznie może trafić do rąk tych, którzy takiej muzyki od nas oczekują;)
Czy dzisiaj dla debiutujących artystów polski rynek muzyczny jest trudny, jakie są szanse na udany debiut?
Rynek jest bardzo trudny. Zespół istnieje od 2006 roku – to wtedy miał miejsce nasz faktyczny rynkowy debiut. Wtedy zagraliśmy pierwszy koncert z wyłącznie autorskim materiałem. Nie mogliśmy tego wówczas nawet zarejestrować w Zaiksie… Długa historia. Musiało upłynąć trochę czasu, każdy z muzyków ewoluował w tym czasie, pojawiliśmy się w kliku programach telewizyjnych, kilku dużych koncertach, ja trafiłem w końcu do Fabryki Gwiazd, która dała popularność mi, co miało przełożenie na los zespołu. Przeprowadzka do Warszawy, sporo pracy poza The Positive, aby stać się częścią muzycznego środowiska. Godziny rozmów o muzyce, o nagraniach, o wydawaniu płyt… Godziny czytania umów fonograficznych, kontraktów… Praca… W końcu zdecydowałem, że sam założę firmę, a po roku zaniosłem gotowy materiał do wydawnictwa Luna, w którym znalazłem ludzi godnych zaufania. Podpisałem z Luną umowę jako producent, więc dokonałem rzeczy dla młodego artysty niemal niemożliwej;) Jestem z tego dumny, ale szczegółowe przeanalizowanie pracy, jaką mam za sobą, jeży włos na głowie wszystkich, którzy startują;) Do tego najważniejsze chyba: muzycy z The Positive to przyjaciele – bezcenne.
Udany debiut to taki start, który pozostawia echo po pierwszym koncercie, pierwszej płycie, pierwszym występie telewizyjnym. Na czwartym koncercie The Positive (zespół miał wtedy nagrane pierwsze wersje kilku utworów, zarejestrowane na tzw. setkę, niechlujnie może, ale z energią, radością, wszystkie umieszczone na myspace) był tłum ludzi. Większość śpiewała ze mną, za mnie np. „Liryka”. Wróciłem wtedy z Londynu, gdzie pracowałem z LCGC. Było to wzruszające i przekonało mnie do powrotu. Dziś chyba ciężko o jeden moment, który można nazwać faktycznym udanym debiutem. Nasza historia to szereg działań, ruch, wiara w naszą muzykę i łącząca nas przyjaźń. Znamy swoje rodziny, swoje dzieci;) Udany debiut chyba można ocenić z perspektywy dłuższego czasu. Obym mógł tak powiedzieć o tej płycie za kilka lat;)
A o jakiej sytuacji dla młodych artystów w Polsce byś marzył, co by było ideałem?
Według mnie ideałem byłby świat, byłaby Polska, w której każdy młody artysta może wykonywać, nagrywać, wydawać swoją muzykę, bez konieczności miętolenia przykurzonych, przystarych lub radiowo-aktualnych coverów. Ideałem byłaby otwartość odbiorców na to, co nowe, choć może i słychać w tym oczywiste inspiracje. Idealnie byłoby, gdyby młodzi artyści czuli wsparcie publiki i istniejących na rynku postaci. Z drugiej strony, może to, co mamy jest właśnie idealne. Na takim rynku przetrwać mogą tylko Ci, którzy na pierwszym planie widzą muzykę, nie blask fleszy czy światło telewizyjnego ekranu z naszą podobizną na pierwszym planie. Oczywiście, popularność pozwala udowodnić, że nasza muzyka jest wartościowa, ale zawsze chodziło pierwszoplanowo o nią;)
Czy w jakiś sposób jesteś związany ze studentami?
Pewnie;) Mam wielu studiujących przyjaciół, do klubów, w których występujemy z The Positive czy w innych projektach przychodzi masa studentów;) Sam skończyłem licencjat na Jazzie i Muzyce Estradowej i zamierzam uzupełnić studia. Startuję z następnymi od września, mam nadzieję. Poza tym, dzieci moich sióstr studiują lub dopiero zaczynają studiować;)
Skąd zainteresowanie muzyką, taki wybór ścieżki kariery, ścieżki zawodowej?
Wynika to z tego, że w moim miasteczku trafiłem pod skrzydła państwa Krawczonków, którzy prowadzili dziecięco-młodzieżowy zespół taneczno-wokalno-instrumentalny, gdzie głównie uczyłem się grać na instrumentach klawiszowych i pianinie, potem śpiewać. Zarazili mnie miłością do muzyki, do sceny – czułem się dzięki temu wyjątkowy;) Do tego przyjaciel – Damian Krawczonek, który dostarczył mi masę dobrej, uzależniającej muzyki (od Marcusa Millera, Walk Away przez Kayah, po Poluzjantów i Dave’a Weckla). Kilka koncertów, które pamiętam do dziś, trochę ludzi, którzy we mnie wierzyli i studia, na których poznałem Pendowskiego i Damrycha;) Myślę, że wybierając taką drogę nie byłem zupełnie świadomy, jak życie muzyka będzie smakować. Jest inaczej niż sobie to wyobrażałem, ale to moje życie, kocham je takim i nie zamieniłbym go na spokojniejsze, bardziej stabilne, łatwiejsze, lecz bez muzyki;) Bez takiej muzyki;)