Eurostudent

Portal dla studentów - kariera, praktyki, staże, praca, studia, rozrywka, konkursy. Magazyn Eurostudent

Chemia miłości

14 lutego to kiepski dzień na święto zakochanych w Polsce. Wszyscy jesteśmy zmęczeni zimą, mamy obniżoną odporność, wyjście na randkę kończy się zatkanym nosem, a całowanie na zimnie nie jest ani zdrowe ani przyjemne. Jednakże miłość, podobnie jak korona wirus, nie wybiera i może przytrafić się każdemu, o dowolnej porze. W przeciwieństwie jednak do koronawirusa na miłość nie ma szczepionki.

Skąd te medyczne porównania? Otóż z naukowego punktu widzenia oba te „zdarzenia” mają sporo mają wspólnego, przynajmniej jeśli chodzi o perspektywę fizjologiczną – zakochanie można porównać z chorobą, której źródeł, wbrew obiegowej opinii, należy doszukiwać się w mózgu, nie w sercu.

To właśnie mózg zakochanej osoby zalewany jest neuroprzekaźnikami i hormonami, prowadząc do rozregulowania całego organizmu, co odczuwamy szczególnie łatwo w pracy serca. Nie bez powodu mówi się o chemii między ludźmi, bo zakochanie to chemiczna powódź neuronów, która zalewa wszystko, włącznie ze zdrowym rozsądkiem.

Wśród neuroprzekaźników musimy wymienić przede wszystkim dopaminę, serotoninę, adrenalinę oraz tajemniczo brzmiącą fenyloetyloaminę. Ta ostatnia jest odpowiedzialna za pierwsze porywy serca (przez specjalistów określane jako tachykardia). Działa na nasz mózg jak narkotyk amfetamina, do której jest zresztą uderzająco podobna.

Fenyloetyloamina na co dzień wydzielana jest w naszym mózgu w niewielkich ilościach i pozwala, wraz z adrenaliną, znaleźć siły do zmagań z rzeczywistością. To ona też daje nam poczucie euforii w chwilach, gdy udaje się nam coś osiągnąć. Z drugiej strony, pokazuje zakochanym swoje mniej pozytywne oblicze – wywołując stany rozkojarzenia, podniecenia i tej charakterystycznej mieszaniny nieuzasadnionej radości przeplatanej ze smutkiem i melancholią. W dużych dawkach skutkuje bezsennością, apatią, brakiem apetytu, wręcz trudnościami z oddychaniem, czyli wypisz, wymaluj, miłością prosto ze stron Mickiewiczowskiej poezji.

Kolejny neuroprzekaźnik: dopamina, zwana czasem hormonem szczęścia, wydzielana jest w chwilach przyjemności – jedzenia czekolady, gry w nową, stabilną wersję cyberpunka czy rozpakowywania prezentów. U zakochanych jej poziom wzrasta na skutek działania adrenaliny i fenyloetyloaminy i powoduje, że możemy kochać na zawsze i wbrew całemu światu. A przynajmniej tak nam się, przez pewien czas, wydaje. Niestety, wzrastający poziom dopaminy ma też swoje mniej przyjemne skutki – przede wszystkim zmniejsza udział innego neuroprzekaźnika, serotoniny.

Tymczasem serotonina jest nam niezbędna dla zachowania równowagi snu i czuwania, odczuwania apetytu, koncentrowania się i zapamiętywania (co przydaje się nie tylko studentom!). Zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną jej niski poziom jest typowy dla depresji, a wzmocnienie jej działania należy do podstawowych metod leczenia depresji. U zakochanych to właśnie niski poziom serotoniny odpowiedzialny jest za melancholię, którą odczuwają, gdy pozostają z dala od swego obiektu westchnień (oczywiście „westchnień” – pamiętajmy o wpływie fenyloetyloaminy na oddech!).

Zmiana mózgu w chemiczną kolbę reakcyjną na dłuższą metę nikomu nie służy. Nasz organizm też, na szczęście, z czasem powróci do równowagi. A miłość? Przychodzi i odchodzi… albo się zmienia, dojrzewa, ewoluuje. Głównie za sprawą wspomnianych już hormonów: oksytocyny, wazopresyny oraz testosteronu i estrogenu.

Pierwsze dwa to tak zwane hormony przywiązania wydzielane podczas bliskich (również intymnych) kontaktów z ukochaną osobą. Na ich poziom ma wpływ burza neuroprzekaźników, jaka rozpętuje się w nas w początkowym etapie zauroczenia. Stabilizacja poziomu tych hormonów pozwala opanować pierwsze gwałtowne porywy uczuć i przerodzić je w dojrzałą miłość.

Szczególnie interesująca jest tu oksytocyna, której działanie ma związek z łagodzeniem stresu, obniżeniem ciśnienia krwi, a nawet działaniem przeciwbólowym (badania wskazują, że kobiety reagują na nią silniej). To właśnie oksytocyna jest odpowiedzialna za szczególnie mocną miłość matczyną. Regularne wydzielanie tego hormonu tworzy przywiązanie i ułatwia budowanie więzi. A zatem, jeśli chcesz zatrzymać sympatię na dłużej, lepiej ją przytul, zamiast kupować nowy gadżet. Wprawdzie krótkotrwały wyrzut dopaminy ją ucieszyć, ale może też spowodować równie szybki spadek nastroju, gdy prezent… przestaje być nowy.

U mężczyzn większe znaczenie ma wazopresyna, która – choć działa podobnie do oksytocyny – to dodatkowo uruchamia potrzebę opieki i dbania o bezpieczeństwo bliskich. Co ciekawe, w miarę upływu czasu, mózg pod wpływem kolejnych dawek wazopresyny może m.in. obniżyć poziom testosteronu, co również sprzyja budowaniu związku na gruncie porozumienia i bezpieczeństwa.

Widocznym objawem wahań testosteronu może być tzw. tatusiowy brzuszek, kojarzony potocznie z dobrym gotowaniem i trafianiem do męskiego serca przez żołądek. Tymczasem to… sprytnie zaplanowany przez naturę sposób, aby opanować młodzieńczą, pobudzaną męskim hormonem niefrasobliwość i skłonność do ryzyka czy agresji. Jeśli jednak mężczyźni chcą pozostać atrakcyjni, powinni dbać o ten najważniejszy dla nich hormon, podtrzymując jego wytwarzanie choćby przez zdrowy, aktywny tryb życia.

Jak się nie zagubić w tym gęstym roztworze chemicznych substancji odpowiedzialnych za nasze uczucia? Niestety, zalecanie rozwagi i spokoju jest warte tyle samo co teleporady w nagłych przypadkach. Pozwólmy się porwać chemicznej powodzi i płyńmy z prądem, starając się ominąć niebezpieczeństwa.

prof. dr hab. Robert Musioł, Instytut Chemii, Uniwersytet Śląski w Katowicach